Good to go, Essie

Znacie? Pewnie, że znacie!
O tym top coat'cie od Essie jest już głośno od bardzo dawna. Głównie dlatego, że jest znakomity i zdobył sobie rzeszę fanek wśród lakieromaniaczek.


Ja niedawno musiałam robić lakierową przeprowadzkę do innego, większego pudełeczka. Oczywiście pomogła mi w tym promocja w Hebe, dzięki której zaopatrzyłam się w trzy nowe lakiery od Essie. Jednym z nich jest właśnie wyżej wspomniany Good to go.

Po co on w ogóle jest? A po to, że jeśli macie ten sam problem co ja, to znaczy pomalujecie paznokcie w dzień a rano mimo wszystko budzicie się z odciskami linii papilarnych, prześcieradła lub włosów, które odcisnęły się przez noc w miękkim lakierze, to ten top coat jest wręcz stworzony dla Was!


Efekty są niesamowite, bo wystarczy poczekać chwilę, aby nasz kolorek sobie lekko przeschnął, machnąć jedną warstwę tego produktu i praktycznie po minucie, maksymalnie dwóch,  możecie robić z paznokciami, co dusza zapragnie. Momentalnie stają się wysuszone do samego końca, praktycznie nic ich nie ruszy. Lakier też pięknie nabłyszcza, dzięki czemu nasz kolor wygląda jeszcze lepiej niż zwykle. Jest jeszcze jeden plus, który podoba mi się równie bardzo, co szybkie wysuszanie - paznokcie robią się twarde, jakby były z metalu. Dla mnie bomba!

Buteleczka ma standardową buteleczkę, zawierającą 13,5ml produktu. Pędzelek jest mniejszy niż w wersji lakierów kolorowych. Takie same są w edycji amerykańskiej. W naszej europejskiej w kolorowych mamy duże i grube pędzelki, wygodniejsze w aplikacji. Top coat nie ściąga lakieru, więc nie psuje nam tego, nad czym wcześniej się napracowałyśmy. Jednak ma mocny i intensywny zapach, mnie od niego boli głowa. Podobno gęstnieje po paru miesiącach, ale tego Wam jeszcze nie mogę powiedzieć. To na pewno zależy, w jaki sposób przechowujemy nasze lakiery w domu. Jak mi zgęstnieje i się popsuje, to powiem :)


Wydaje mi się jednak, że nie ma specjalnej mocy przedłużania trwałości lakieru kolorowego w nieskończoność. U mnie jest to taka sama ilość dni, jak bez niego.Czyli około 4-5 dni. Chociaż jest coś magicznego z Essie, jeśli chodzi o mnie, bo im dłużej je mam, tym lepiej się spisują, więc może i ten nabierze cudownych zdolności. A! I można go też używać w ciągu "noszenia" lakieru do odświeżenia i nabłyszczenia go, po prostu, żeby lepiej się prezentował. Kosztował mnie złotówkę w promocji 1+1 w Hebe. Normalna cena, to około 36zł. Drogo, dlatego warto czekać na promocję.

A Wy? Lubicie ten top coat? Czy jednak jesteście zwolenniczkami Seche Vite? A może używacie czegoś innego?

Tangle Teezer, Compact Styler


Aaaaa! Dziewczyny! Spełniło się jedno z moich "marzeń" :) Oczywiście nie było to marzenie dotyczące mojego być albo nie być. To była zwyczajna zachcianka, a wiadomo, jak dziewczyna czegoś chce, to nie ma zmiłuj. 


Pewnie większość z Was wie, co to jest Tangle Teezer. Ciągle jest o nim głośno, ale jeśli widzicie go pierwszy raz, to przybliżę, o co w ogóle chodzi. 
Szczotka ta (przeznaczona do włosów, a nie do zębów :)) została zaprojektowana przez brytyjskiego fryzjera. Nie ma specjalnej rączki do trzymania, mieści się w dłoni i do takiego używania została stworzona. Nie myślcie sobie, że przez to nie jest wygodna. Wręcz przeciwnie!
Moja wersja to Compact Styler w kolorze Gold.
Kosztuje około 65zł w sklepach internetowych, ale ja dostałam ją na allegro za 60zł już z przesyłką.


Szczerze mówiąc, nie wierzyłam w jej "cudowne" predyspozycje, ale to wszystko co o niej mówią, to prawda. Rozczesywanie włosów jest o wiele przyjemniejsze, nie ciągnie ich (NAPRAWDĘ!) i nie szarpie. Radzi sobie z mniejszymi i większymi splątaniami. Dobrze rozczesuje i wyraźnie wygładza włosy. Po jej użyciu są wyraźnie bardziej miękkie i błyszczące. Nie wiem, czy to ona sprawia, że są bardziej błyszczące, czy to cała moja pielęgnacja. W każdym razie nie szkodzi, a wręcz pomaga. Wiem też, że jest znakomita jeśli chodzi o zimowy problem - elektryzowanie się włosów. Z nią na pewno o tym zapomnicie.


Wykonane ze specjalnego, elastycznego tworzywa ząbki są różnej wielkości. Wersja Compact Styler idealnie nadaje się do torebki. Jak widzicie, jest zabezpieczona specjalną "zatyczką", która chroni szczotkę w naszej torebce przed przygnieceniem jej i zniszczeniem.


Część z Was pewnie pomyśli, że to za dużo, jak na szczotkę. Zgodzę się, do tanich ona nie należy, ale ja sądzę, że są to dobrze wydane pieniądze. Faktem jest, że ja dostałam ją w prezencie, ale mimo to, sama bym ją też kupiła. Spełniła wszystkie moje oczekiwania. Jest moim absolutnym ulubieńcem i jestem w niej zakochana.
 A Wy ? Macie ją? Co niej sądzicie?

Płyn micelarny Be Beauty

Zastanawiałam się trochę, czy jest sens pisać tego posta, ale stwierdziłam, że to ostatnia szansa, żeby jeszcze kogoś zachęcić do kupna tego produktu.


Od jakiegoś czasu w blogosferze głośno o tym, że płyn micelarny z Biedronki ma zostać wycofany. Ba! On już jest wycofywany, więc warto szybko skoczyć do swojej po zapas, bądź po jedną butelkę chociaż na spróbowanie.

Szokująco śmieszna jest cena, bo to aż 4,99! A za tak niską cenę, otrzymujemy płyn micelarny wart zdecydowanie więcej. Nie jest to może druga Bioderma, ale za te pieniądze jest super. Produkowany przez Tołpę, przez co produkt zyskuje dodatkowo.


Ma fajne opakowanie, bardzo mi się podoba i ma wygodne otwarcie, które jest na zatrzask. Wygodnie się dozuje ilość na wacik. Nie rozleje się też w podróży. Bardzo ładnie pachnie, co przypadło mi do gustu. Nie uczulił mnie i dobrze zmywał makijaż. Nie radzi sobie zbyt dobrze z wodoodpornymi kosmetykami, chociaż to akurat nie jest w zakresie jego obowiązków. Reszta jest zmywana całkiem przyzwoicie. Potrafi jednak odrobinę poszczypać w oczy. Spory minus, ale ja się staram po prostu zmywać nim podkład i całą resztę, omijając oczy. Ja akurat jestem typowym wrażliwcem, ale jeśli Wam takie coś nigdy nie przeszkadza - to sprawdzi się wyśmienicie.




Ja pierwsze opakowanie kupiłam po tym, jak dowiedziałam się, że mają go wycofać. Po krótkim czasie dokupiłam jeszcze dwa, bo szkoda by było nie mieć zapasu tak fajnego produktu. Według mnie Biedronka strzela sobie w kolano tą decyzją, ale skoro tak wolą, to ich sprawa. Pewnie był za tani.


A co Wy o nim myślicie? Używałyście? Jeśli nie, to gorąco Was zachęcam do jak najszybszego odwiedzenia Biedronki! :)

Bahama Mama, Essie

Hej!
Dzisiaj przychodzę do Was z postem, w którym znajdziecie odpowiedź, jak Bahama Mama wygląda na paznokciach :)


Za standardowe opakowanie, 13,5ml lakieru zapłaciłam w promocji 19zł. Żal było nie brać, więc wzięłam :) I jestem bardzo zadowolona z mojego wyboru. Kolor jest przepiękny. To odcień czerwieni wina pomieszana z jagodą. Efekt na paznokciach fenomenalny, a co najważniejsze - jest to kolor zdecydowanie do noszenia przez cały rok. Zimą pasuje do nieciekawej aury, a w porach wiosny i lata wygląda super w słońcu. Zwłaszcza, jeśli nasze ciało zrobi się już lekko brązowe.


Oczywiście jest to wersja europejska, więc mamy tutaj wygodny i duży pędzelek. Lakier utrzymuje się u mnie bardzo długo, bo to około 5-6 dni.


Jest jeden problem z jego zmywaniem, bo niestety barwi palce, ale to normalne w tak intensywnych kolorach. Wystarczy przetrzeć czystym wacikiem ze zmywaczem i po sprawie.



Tutaj widzicie, jak prezentuje się na dłuższych paznokciach.

Ja jestem z niego bardzo zadowolona. A co Wy sądzicie?




Ja też byłam w Rossmannie!

Ciekawe jesteście na co ja się skusiłam podczas samego początku promocji -40% w Rossmannie?
Bardzo podobały mi się posty innych dziewczyn, które dzieliły się swoimi mniejszymi i większymi grzeszkami popełnionymi w drogerii.

Szczerze powiedziawszy, gdy tam weszłam, to jakoś cudownie wymazało mi pamięć i w sumie nie pamiętałam, co dokładnie chciałam. Byłam stuprocentowo nastawiona na krem CC, jakąś pomadkę i maseczkę z Tołpy. Podoba mi się też bardzo opakowanie nowego eyelinera z Maybelline, ale sobie odpuściłam, bo go nie potrzebuję tak naprawdę. Chociaż ten słoiczek jest cudowny.

I tak oto przyznaję się przed całym światem, co kupiłam:


 Za maseczkę z Tołpy, a raczej taką jedną podwójną zapłaciłam 4,49zł. Słyszałam o niej dużo dobrego, mam nadzieję, że się sprawdzi. Wtedy dokupię sobie ich jeszcze kilka.


 Jak myślicie, jaki to kolor eyelinera? Niebieski, prawda? Nic bardziej mylnego. Dałam się naciąć i to konkretnie. Zasugerowałam się kolorem opakowania, które według mnie jasno sugeruje barwę produktu. Niestety producent nie raczył nawet napisać na opakowaniu, jaki jest jego kolor. Trzeba się cudownie domyślać. Fakt, że zapłaciłam za niego 4,69zł mnie trochę pociesza, ale mimo wszystko się wkurzyłam w domu, bo chciałam niebieski.


 Kręciłam się w tym Rossmannie i kręciłam za jakimś pudrem. Już nawet w koszu wylądował Dream Matt, ale ostatecznie zauważyłam ten i zdecydowałam się na puder sypki. Mimo pylenia się takich produktów i tak jakoś one bardziej przypadają mi do gustu. Produktu jest baaardzo dużo, bo aż 20g i mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi na dłużej. Kosztował 17,99.


Nie wierzę w te wszystkie kremy BB i tym podobne. Dopóki nie kupię sobie jakiegoś azjatyckiego z krwi i kości, to nawet się o nich nie wypowiem. Chociaż według mnie te wszystkie Garniery etc. są do niczego. I nie jestem jedyna w tej opinii. Stwierdziłam jednak, że przy okazji tej promocji zaopatrzę się w ten krem CC od Max Factor. Cena regularna to dla mnie porażka - 56,99. Ja zapłaciłam 33,99 - do przeżycia. Tubka wygląda na małą, ale mieści w sobie 30ml produktu. Jak będzie, zobaczymy.

I na tym koniec z Rossmannem! Całkowity. Wcale tak dużo nie kupiłam, prawda? Tylko coś czuję, że jeszcze się tam przejdę... Mam ochotę na parę rzeczy, ale jeszcze to wszystko dokładnie przemyślę. Nie chcę potem jeść tynku ze ścian przez cały miesiąc :) W każdym razie kusi mnie szafa Bourjois, a w niej korektor Healthy Mix i czekoladowy bronzer.

Jako, że na zakupach byłam z moją przyjaciółką, a po wyjściu z Rossmanna blisko było do Pepco, to sobie weszłyśmy. A tam! Uhuhuhuuu, same ciekawe "cofki". Jeśli jeszcze tego nie wiecie, to w Pepco są sprzedawane kosmetyki, które nie zostały sprzedane w Niemczech, Anglii, USA etc. Są ważne i oryginalne, faktem jest tylko, że jest ich z reguły bardzo mało i są czasem w tragicznych kolorach.

Ja skusiłam się na dwie rzeczy, za które normalnie zapłaciłabym dwa a może nawet i trzy razy więcej. Za całe 18zł bez dwóch groszy stałam się szczęśliwą posiadaczką palety cieni do smokey eye Manhattan (9.99), która składa się z 4 cieni i pędzelka, i błyszczyka (7.99) tej samej marki, który pachnie przepięknie i jest w kolorze 65H Wildberry. Na ustach jest to ładny, lekko jagodowy kolor.






 Co powiecie o moich zakupach? Ja jestem bardzo z nich zadowolona. Mam nadzieję, że Wasze zakupy w Rossmannie się udały, bądź dopiero się udadzą. Jestem ciekawa, na co Wy się skusiłyście.

Mgliście dziś!

W końcu udało mi się upolować matujący top coat. Historia prosta, przez dłuższy czas szukałam takiego produktu i nie było go, dosłownie NIGDZIE. Szczecin nie jest wioską, znajdę tutaj prawie wszystko, ale akurat tego zabrakło.

I ostatnio weszłam sobie "przypadkowo" do takiej małej drogerii w szczecińskim Outlecie. Pytam pani, już na wstępie zrezygnowana: "Pewnie i tak nie ma, ale szukam matującego top coatu". A pani mi leci z testerem, daje sobie maznąć, patrze i nie wierzę. To on! No to biorę.



Jeśli chodzi o mnie, to efekt jest fantastyczny! Bardzo mi się to podoba i jestem jego ogromną fanką. Zdjęcia, jakie Wam pokazuję, w gruncie rzeczy przedstawiają tylko jeden paznokieć pomalowany tym top coatem. Ostatnio się tak noszę i jestem zachwycona.


Tak właśnie wygląda Essie Watermelon zmieszany z Foggy Top Coatem od Vipery. Kosztował mnie 15zł. Ma wygodny pędzelek, bardzo duży i w sumie jeden ruch mógłby pomalować cały paznokieć. Ja jednak robię to dwoma ruchami. Lakier bardzo szybko schnie i pozostawia fantastyczny efekt na paznokciach. Buteleczka jest bardzo wygodna.




Jest jednak jeden dość spory mankament takiego matującego top coatu. Ni cholery, nie wytrzyma Wam zbyt długo. U mnie około 3 dni, to max, a lakier albo odpryskuje małymi kawałeczkami, albo schodzi całym płatem. (Chociaż ostatnio zmywałam go po 4 dniach, a nie było nawet minimalnego odprysku) Z drugiej jednak strony i tak często zmieniamy kolor na paznokciach, prawda?



A Wy lubicie taki matowy efekt? Czy jednak jesteście zwolenniczkami "klasyki"? :)

Masła The Body Shop

Jak wiecie z wpisu o majowym Glossyboxie, w pudełeczku znalazłam kupon na zakupy w The Body Shopie.
Kupon dotyczył zakupu dwóch maseł do ciała w cenie jednego. Biorąc pod uwagę, że 200ml tego produktu kosztuje 69zł, była to ciekawa okazja.

Przyznam się bez bicia, że nie używałam wcześniej żadnego masła tej marki. Do kupna skłonił mnie ten kupon i inaczej pewnie bym nie spróbowała. Na wycieczkę do sklepu wybrałam się z moim chłopakiem, który postanowił zrobić mi "przykasowy prezent" i kupił mi te masełka. W związku z czym, czuję się zobowiązana pozdrowieniem go w tej linijce tekstu :)

W moje ręce wpadły dwa ciekawe zapachy. Co prawda zastanawiałam się przez chwilę, czy czasem nie wybrać czegoś innego, zwłaszcza, że na półki trafiła nowość, która łączy sobie masełko i balsam, i nazywa się DUO. Opakowanie w środku jest rozdzielone, jak jin i jang, oddziela konsystencję bardziej zbitą od tej lżejszej i to właściwie koniec rewolucyjnej nowości.

Mimo, że pani w sklepie co chwilę mówiła nam "mamy promocję na zestawy", "wspaniałe na dzień matki", "jeszcze tylko dzisiaj", "jak się kupi żel, to...", a mnie powoli szlag trafiał, więc pokazałam kupon i powiedziałam, że "ja po masła".

A oto co upolowałam.




Masełko Pink Grapefruit, o zapachu takim samym, jak nazwa. Zawrotne, wiem :)
Pojemność, to 200ml i tak jak wspominałam, 69zł w stałej cenie. Znakomicie pachnie, po prostu niesamowicie. Ja wręcz uwielbiam zapach grejpfruta, co mam nadzieję, nic nie zmieni. W swojej skromnej kolekcji peelingów, mam jeden mały właśnie z tej serii. Fajnie pobudza i tak sobie właśnie pomyślałam, że chyba kupię sobie taki żel pod prysznic. Zaskoczyła mnie konsystencja. Tak, jak mówiłam, nie używałam ani balsamów, ani maseł ani innych mazideł. Nie i już, nie lubię, koniec, kropka. Po "pomyłce" z balsamem Victor&Rolf, stwierdziłam, że nie jest w sumie tak źle. Fakt, nadal nie smaruję całego ciała, ale pokonuję już kolejne bariery. Nogi, ramiona, dekolt, są postępy. Wracając do konsystencji, to to masełko, jest serio, jak masło! Rewolucyjne spostrzeżenie, ale uwierzcie mi, że ja pierwszy raz miałam z tym kontakt. Fajne, zbite, tłuste, ale bardzo szybko się wchłania, dobrze nawilża i przepięknie pachnie. Co dobre, zapach długo utrzymuje się na skórze. Ja używam na wieczór, do spania, a jak się budzę, to jeszcze je czuć. Fantastyczny zapach na ciepłą wiosnę i gorące lato.




Drugi zapach, to Satsuma. Dużo ta nazwa mówi, prawda? To po prostu klementynka. Dla mnie jednak pachnie Mirindą. Co dziwne, wąchając ją ma się wrażenie, że czuć nawet bąbelki gazu. Dałam je powąchać mojej kuzynce, a ta stwierdziła, że czuje zapach piwa. Powiem Wam szczerze, że się dobrze "wwąchałam" i też coś takiego czuje. Chociaż pewnie za bardzo się sugeruję. Mój chłopak mówi, że żadnego piwa nie czuje, a jak facet tak mówi, to chyba ma rację. W sumie jednak, na ciele wyczuwalny jest tylko słodki zapach mirindy, a w opakowaniu może odrobinę czuć tego "wymyślonego piwa", ale tak jak mówię - pewnie za bardzo się doszukuję. W każdym razie trochę zwątpiłam i mam momenty, że żałuję, że nie wzięłam innego zapachu. No nic, trzeba  będzie z tym żyć :)  Mam jednak nadzieję, że fajnie mi się sprawdzą, i to grejpfrutowe, którego jestem ogromną fanką i to drugie, z którego pewnie i tak będę zadowolona.


Miałyście któreś? Polecacie, czy raczej omijacie?

Avon, krem do rąk

Hej!

Dzisiaj drugi kosmetyk z serii Planet Spa z Avonu. Pod lupę bierzemy krem do rąk z afrykańskim masłem shea.

Już z poprzedniego postu KLIK! wiecie, że nie lubię zapachu całej serii i prawda jest taka, że się do niego nie przekonam. Kremu używam z prawdziwą niechęcią i chyba go komuś oddam.
Zrobię to głównie przez jego zapach, więc się do niego jeszcze nie zrażajcie :) Jeśli ktoś nie wie, jaki to zapach, to myślę, że porównanie go do karmelowego jest odpowiednie. Lubię karmel, ale ten jest po prostu... za słodki i intensywny.


Tubka ma 75ml, więc całkiem sporo. Krem z opisu jest nietłusty. Moje odczucia są inne. Według mnie jest to tłusty kosmetyk . Dba o - w moim przypadku - często przesuszone skórki wokół paznokci. Baaardzo długo się wchłania i mam wrażenie, że się klei. Nie lubię tego, bo po posmarowaniu dłoni nie chcę czekać wieczności, żeby wrócić do codziennych czynności.


Nie nawilża jednak jakoś spektakularnie. Dla mnie to takie optymalne nawilżenie, ale niestety nie zostaje ten efekt z nami na zbyt długo. Po kilku godzinach skóra dłoni wraca do poprzedniego stanu. Jest wydajny, bo naprawdę ciężko go zużyć.


Podsumowując, jak już wiecie, nie kupię go ponownie za żadne skarby. Nie, nie, nie. Nie zrobił na mnie wrażenia, ale to nie znaczy, że którejś z Was nie przypadnie do gustu. Ja się z nim nie dogadałam i myślę, że oczekujemy innych rzeczy od życia, dlatego musimy się rozstać :)

Oceniam na 4/10

Jestem jednak ciekawa Waszych opinii na temat tego kremu albo innych faworytów. Może mi coś polecicie :)

Odżywka do włosów, Organix

Hej!

Dzisiaj przychodzę do Was z wyczekiwaną - przynajmniej takie doszły mnie słuchy ;) - opinią na temat mojej najnowszej odżywki do włosów. Od momentu jej zakupu minęły dokładnie dwa tygodnie, a ja już wiem, co o niej sądzę. Używałam jej systematycznie i dość często.

Ale teraz zrecenzuję ją tak, jak trzeba :) Zaczynamy.


Organix, odżywka do włosów Ever Stright, Brazilian Keratin Therapy

Opakowanie jest dość duże, bo dostajemy 385ml produktu. Przy cenie, jaką musimy za nią zapłacić (około 30 zł; ja zapłaciłam jakoś 24zł w promocji) to i dużo, i mało. Z jednej strony uważam, że to w sumie drogi produkt. Może nie najdroższy na świecie, ale wzrok mojego chłopaka, gdy wkładałam opakowanie do koszyka mówił jedno - "Baby są szalone". Nie wiem, czy tak pomyślał, ale ja mam bujną wyobraźnię. Z drugiej strony produkt jest GE-NIA-LNY! Podpiszę się pod tym miliard razy!
Rozśmieszyło mnie tłumaczenie na odwrocie opakowania. Niby jedna literówka, każdemu może się zdarzyć, ale ta jakaś taka śmieszna jest.


Konsystencja jest czymś pomiędzy odżywką a maską do włosów. Ja tak to odbieram. Niby jest lekko lejąca i gładka, ale przy okazji jest ciężka (ale nie obciąża włosów) i aż czuć, że ma w sobie moc dobroci.  Co do czucia - pięknie pachnie. Nie wiem, jak Wy, ale ja wręcz przepadam, gdy produkty do włosów pachną intensywnie, słodko, trochę kokosowo - a tak właśnie pachnie ta odżywka. Ma też wyczuwalne mleczne nuty zapachowe (nienawidzę mleka), ale to bardziej zapach tego słodkiego, skondensowanego.
Wygląda tak.




Zapach długo utrzymuje się na włosach, co mnie bardzo cieszy. Lubię, gdy w ciągu dnia przypadkowo wyczuję woń odżywki.

Jeśli chodzi o działanie, to dla mnie jest moim absolutnym ulubieńcem i na tym opakowaniu się na pewno nie skończy. Jest niesamowita. Nakładamy ją na około 3-5 minut. Fajnie się rozprowadza, nie plącze włosów. Ułatwia ich rozczesywanie i to jest jej dodatkowym plusem, ponieważ moje włosy lubią się buntować.
Niesamowicie wygładziła moje włosy i sprawiła, że znów są miękkie w dotyku. Kompletnie ich nie obciążyła, ani trochę. Jestem wręcz zaskoczona jej działaniem, ponieważ włosy po wysuszeniu były bardziej lekkie, puszyste i uniesione niż wtedy, gdy nie używałam tego produktu.

Są jednak dwa problemy z tą odżywką. Pierwszym jest dostępność. Jeśli nie macie w swojej okolicy drogerii Hebe albo nie mieszkacie w Wielkiej Brytanii, to pozostają Wam jedynie zakupy przez Internet.
Drugim, może nie problemem, bo pewnie jestem jedyna, jest wydostawanie produktu z opakowania. Mnie sprawia to pewne trudności, ale ja ogólnie mam problem z otwieraniem i wyciąganiem różnych rzeczy. A potem ktoś przychodzi i robi od razu coś, z czym ja się potrafię męczyć godzinami... Taki już mój los. Więc jeśli jesteście babami, co mają krzepę, to nie będzie problemów :)

Mimo tych dwóch pierdółek, które są na "nie", ja tej odżywce daje zdecydowane 10/10. I Wam również ją polecam. A jeśli nie tę, to inną z odżywek tej marki. Są fenomenalne.

Znacie? Lubicie?

Majowy Glossybox

Witam Was wszystkich baaaardzo serdecznie:)

Mam dzisiaj totalnie zły dzień a właściwie pasmo kilku tragicznych dni. Tak totalnie, totalnie. Gorzej po prostu już być nie może. Mój mężczyzna postanowił spełnić kolejne moje małe marzenie i zamówił mi Tangle Teezera. Niestety dziś otrzymana paczka okazała się być totalną tragedią. Szczotka była połamana i kompletnie nienadająca się do użytku. Bogu dzięki, że sprzedawca okazał się być człowiekiem i szybko zareagował. Niedługo przyjdzie do mnie nowa - mam nadzieję, że już cudowna - szczotka. Ale ile się stresu najadłam, to moje... Pierwszy raz przytrafiła mi taka sytuacja.

Ale do rzeczy, bo post miał być o najnowszym Glossyboxie a nie moich dywagacjach na temat ostatnich ciężkich dni. Pudełeczko przyszło do mnie oczywiście bardzo późno, mój kurier nigdy się do mnie nie spieszy i mam wrażenie, że jestem ostatnia na jego liście.




W tym miesiącu pudełko miało zawierać "perełki Glossyboxa". Wysłane zostały 4 różne wersje pudełeczka. Ja oczywiście nie wytrzymałam ( chociaż bardzo się starałam)  i sprawdziłam u innych, co znalazło się w środku. Na oficjalnym profilu Glossybox ujawniono już dawno, że w środku znajdziemy miniaturę perfum Roberto Cavalli, Acqua.


Buteleczka wygląda prześlicznie i  zawiera 5ml perfum. Z jednej strony to trochę mało i nie ma atomizera (strasznie mnie to wkurza), ale z drugiej strony mamy tego zapachu taką ilość, że śmiało możemy stwierdzić, czy chcemy pełną wersję, czy też nie. Jeśli chodzi o sam zapach, to nie moja bajka. Jest ładny, być może jeszcze się do niego przekonam.
pełny produkt 170zł/30ml (miniatura)


Kolejną rzeczą jest tint do policzków i ust z Model co. Ja tego produktu jeszcze nigdy nie miałam, ale wiem, ze sporo dziewczyn jest wkurzona, ponieważ produkt ten znajdował się już w pudełeczku. Sama bym była złą, że otrzymuję coś ponownie. Jednakże dostałam ten produkt pierwszy raz, to jestem nawet zadowolona. Bardzo ładnie pachnie, ma pasujący mi kolor. Do ust nadaje się super, bo jest farbką, która długo będzie się utrzymywać. Jeśli chodzi o policzki, to będę musiała się nauczyć nim posługiwać.
pełny produkt ok.70zł/10ml


La Roche-Posay, oczyszczający żel Effaclar.
Z jednej strony śmieszy mnie to, że produkt ma tylko 15ml. Nie jest wcale drogi, bo za 200ml płacimy 27zł. Chociaż z drugiej strony, bardzo chciałam go wypróbować, a jakoś nigdy nie było mi po drodze. Niedługo wakacje, przyda się więc takie małe opakowanie w podróży.


Santaverde Aloe Vera Creme Medium
pełny produkt 129zł/30ml
My dostaliśmy zawrotną ilość 5ml tego kremu. Jest stworzony na bazie naturalnych składników, a wodę zastąpiono sokiem aloesowym. Ładnie pachnie, ale nie starczy na długo. A szkoda.


I ostatnią rzeczą jest kokosowy żel pod prysznic z The Body Shopu. Ja jestem z tego zadowolona. Bardzo lubię produkty o kokosowym zapachu i przede wszystkim TBS. Miniatura ma 60ml. Cały produkt kosztuje 43,50 za 750ml. Jest kremowy i jego zapach długo utrzymuje się na skórze.


Dodatkowo otrzymaliśmy kupony rabatowe. Jeden z nich o wartości 40zł do zalando.pl
Mnie jednak cieszy drugi, dzięki któremu kupię dwa duże masła do ciała w TBS w cenie jednego.

Ogólnie jestem jednak średnio zadowolona z pudełeczka.Cieszę się i nie cieszę równocześnie. Myślałam, że te "perełki" będą znacznie lepsze. Zawiodły mnie przede wszystkim pojemności produktów. Chociaż w sumie nie mam też na co narzekać. Wersja bez kuponu do TBS była według mnie o wiele gorsza.

A co Wy myślicie o tej edycji pudełeczka? Jestem ciekawa Waszych opinii.
DO GÓRY