A obiecałam sobie, że nie będę kupować...

Taka już jestem. Często sama siebie oszukuje, że już nigdy więcej, a potem widzę promocję i latam po sklepie, jak kot z pęcherzem. Co najmniej, jakby nie miała się ona powtórzyć, jakby to było raz na milion lat. Chyba będę musiała się udać do jakiegoś lekarza, bo sama sobie nie potrafię przetłumaczyć, że za miesiąc, czy dwa promocja się powtórzy. Ale nie, ja muszę zrobić zapasy na koniec świata albo "o! tego koloru jeszcze nie mam!".

 Tak oto stałam się posiadaczką wielu nowych kosmetyków. Część z nich trafiona w dziesiątkę, część kupiona nie wiem po co,  jedna rzecz jest totalnym bublem... Dla mnie nowość, bo ostatnio prawie niczym, co kupiłam sobie sama (albo wybrałam), nie byłam zawiedziona. No to przyszła kolej i na mnie. Może to i dobrze, bo teraz już nie będę się rzucać, jak szczerbaty na suchary.

Może zaczniemy, co? Będąc w miejscowości, w której ostatnio "pożegnałam się" z moim telefonem wstąpiłam do Pepco. Przy okazji! Mój telefon jest już u mnie! Wiara w skuteczność polskiej policji jakoś tak do mnie powróciła, chociaż ja i Dżejms mieliśmy spory wkład w rozwiązanie sprawy - jak dwoje porządnych detektywów. Teraz już się ten palant nie wywinie i sprawa skończy się w sądzie. Wyobrażam sobie jego zdziwioną minę, gdy go odwiedzili :) Ale już do rzeczy, bo znowu odchodzę od tematu. Jakbyście mnie poznały na żywo, to byście wiedziały, że jestem miłośniczką zaczęcia rozmowy o czymś, przejścia na milion tematów, aby ostatecznie nie dokończyć tego, co mówiłam na początku, zapominając w ogóle, co to było :)

A więc byłam w Pepco i w tym oto Pepco zakupiłam cienie. Pierwszym z nich, a właściwie pierwszą, bo to paletka, jest ta poniżej na zdjęciu. W końcu udało mi się upolować coś z MUA i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. 


Cienie są bardzo dobrze napigmentowane, a kosztowały jakieś 9.99, czyli niedużo. W paletce mamy cztery cienie, których swatche widzicie na zdjęciu poniżej. Zdziwiła mnie trochę konsystencja, ponieważ są one, jakby mokre, może nie totalnie mokre, ale odrobinę. Dzieje się tak pewnie za sprawą drobno zmielonego brokatu. Mimo to, nie ma problemów z ich blendowaniem na powiece, wręcz przeciwnie, wychodzi to dość sprawnie i szybko. 


Może nie pokusiłabym się o makijaż w tylko tych barwach, bo za dużo by było tej dyskotekowej kuli, ale jeden, czy dwa kolory dodane do codziennego makijażu dają przepiękny efekt. Ja jestem najbardziej zadowolona z mięty, która trafiła do tego zestawu. Już od dawna chodził za mną cień w tym kolorze, ale jakoś żaden mnie nie zadowalał. Ten spełnia moje oczekiwania.


Kupiłam jeszcze jeden wypiekany cień z Accessorize. Kosztował mnie 4,90zł i jak widać niżej, nalepka z ceną nie chce się pożegnać z opakowaniem. Jakoś to przeżyję, trudno. 


Nie będę ukrywać, wzięłam go, bo zachęciła mnie cena. Był tak opakowany, że w sumie ciężko było stwierdzić, w jakim jest kolorze. Mimo to, jestem bardzo zadowolona z zakupu w ciemno. Cień można śmiało używać, jako rozświetlający róż. Podzielony jest na dwie części, z czego jedna wiele się od drugiej nie różni.


Jeden kolor to bardzo połyskliwy, ale też jasny i delikatny róż, drugi zaś dla mnie typowo szampański, różniący się lekko beżowymi barwami. Przy okazji bardzo ładnie pachnie. 


A to moje zakupy szczecińsko-warszawskie. Część z Was, która śledzi mnie na Facebooku wie, że wybrałam się ostatnio do Warszawy na koncert Depeche Mode. W tamtym roku byłam na Coldplay, ale mimo pobytu w stolicy, nie zwiedziłam jej specjalnie. Tym razem jednak byłam z osobą, która przeciągnęła mnie po mieście  na tyle, że w hotelowym łóżku, w ciągu 4 godzin spało mi się tak dobrze, jak nigdy w życiu. Miasto mi się bardzo podoba i żałuję, że mój Dżejms nie zgodził się na wakacje w Warszawie. No, ale cóż. W tym roku zwiedzamy Wrocław. W Złotych Tarasach weszłam tylko do dwóch, a w sumie trzech sklepów. MAC, BBW i Super-Pharm (bo męczyła mnie alergia i nie mogłam przestać kichać, smarkać, płakać i w ogóle). I taka moja mała dygresja nt. SP w Złotych. Myślałam, że padnę! 
Nie chwaląc się, ale w Szczecinie, nasza Kaskada i Galaxy wypada dużo, dużo lepiej. Nie dziwił mnie też fakt, jak Kaskada wygrała konkurs na najlepszą galerię handlową w Polsce. I może nie mamy wszystkich sklepów, nie możemy się nimi pochwalić (bo brakuje np. MACa, BBW, Dorothy Perkins, Victoria's Secret, ale to chyba wszystkie, jakich u nas nie ma). Super-Pharm wygląda na odrobinkę większy niż nasz, ale to, że są numerki do kasy aptecznej, to mnie rozwaliło. Nikogo nie ma w kolejce, a pani do mnie jaki mam numerek. A co ja? W urzędzie jestem? Może to Was teraz podzielić na osoby, które twierdzą, że tak lepiej, bo nie ma wielkich kolejek, bo to, bo tamto. Dla mnie to jest jednak śmieszne i padłam tam razem z moją "towarzyszką podróży". My, w mieście, które według wielu "leży nad morzem", jakoś sobie jeszcze bez tych numerków radzimy. 


Razem z "towarzyszką" doszłyśmy do wniosku, że nie mogłybyśmy mieszkać w Warszawie. I nie chodzi o to, że duże miasto, że dużo ludzi. Szczecin naprawdę nie jest mały, ale zdecydowanie bardziej go kocham. Mimo że nie mieszkam tutaj od urodzenia, to zawsze uważałam go za piękne miasto. Wiele się w ciągu ostatnich lat zmieniło i nadal zmienia. Jak ktoś jeszcze na wycieczce u nas nie był, to serdecznie zapraszam. Jest mnóstwo rzeczy, które warto zobaczyć, a którymi mało które miasto może się pochwalić. Takiej Trasy Zamkowej, jak u nas, to nie ma nikt. I mój kuzyn ze Śląska, który jechał nią pierwszy raz, zachwycał się, jak dziecko w sklepie z cukierkami. Widzicie, jak schodzę z tematu? Boże... Zaraz zacznę moralizatorską gadkę w stylu mema "Why U no come to Szczecin?".


Już wracam do tematu. Pięć przypinek kupiłam przed koncertem. Kosztowały mnie 20zł. W pierwszej chwili myślałam, że to tylko jedna tyle kosztuje, ale ostatecznie wyszłam lepiej niż na Coldplay'u, gdzie jedna była po 10zł. Ja sobie ustaliłam taką nową tradycję, że na każdym koncercie, jaki odwiedzę, będę kupować przypinkę i będę nimi dziabać moją styraną torebkę w takim stylu. Mam nadzieję, że niedługo kupię solidniejszy worek na takie pierdółki.
A tak w ogóle, to koncert był zajebisty :)


A teraz do Szczecinianek. W KOŃCU w Douglasie możemy się obkupować w kosmetyki marki NYX. I co zrobiła Ala, jak to zobaczyła? Kupiła już dwie kredki Jumbo Eye Pencil, w kolorach 605 Strawberry Milk i 611 Yogurt (poniżej swatche). Jedna taka kredka kosztuje 19,90 i może świetnie posłużyć, jako baza pod cienie. Ja jednak kupiłam te dwa kolory z myślą o wakacyjnych wyjazdach. Nie będę w ten sposób marnowała miejsca w kosmetyczce zbędnymi pędzelkami, cieniami itp. Wiem na pewno, że nie będzie mi się chciało poświęcać dużo czasu na wymyślne makijaże. Starczy mi podstawowy, naturalny efekt. 


W Bath&Body Works oszalałam. Dosłownie, jak tylko weszłam, to oszalałam. Z jednej strony chciałam kupić wszystko, z drugiej - łapałam się za głowę, gdy widziałam ceny. Wygrała moja bardziej "myśląca" osoba, która zabroniła mi kupowania rzeczy, które nie są mi potrzebne. Wzięłam to, co było "potrzebne" i nie przeginałam z kasą, mimo że byłam w stanie kupić naprawdę sporo. Poszłam jednak po rozum do głowy.


Tak oto stałam się posiadaczką tego lusterka. Wiem, jestem dziecinna, ale kurde, no! Widzicie, jakie jest cudowne? Kosztowało 19,90, a jest takie słodkie. Ja w sumie nie miałam żadnego przenośnego lusterka do torebki. Za lusterko robił mój telefon, który jest spory, więc można się w nim przeglądać do woli. Sówka ma w sobie jeszcze wodę z takim śniegiem z zimowej kuli, więc przy okazji cieszy oko. I bez tego cieszy oko, nie? :)


Zdecydowałam się na dwa kosmetyki. Żel Citrus Blanc (17,90) niby z masłem shea. Fajny cytrusowy zapach, ale pod prysznicem stwierdziłam, że wolałabym inny. Ten jest ładny, podoba mi się, ale to taka słodka cytryna, a nie kwaśna i orzeźwiająca. Mała pojemność, przyda się na wyjazd. Namiętnie używam żeli antybakteryjnych Carex, więc taka odskocznia też mi się przyda. Wybrałam go w wersji zapachowej Pink Frosting (7,90) i nim jestem zachwycona! Pachnie cudownie. 


Napadłam na Super-Pharm, bo się okazało, że moja woda termalna jest w promocji. Na zdjęciu widzicie dwie, ale kupiłam trzy, tylko jedna poszła do Dżejmsa. Przyda mu się w te upały, gdy pracuje. Ja jeszcze swojej nie wykończyłam, ale już niedługo. Przynajmniej mam zapas. No i zamiast 19.99 zapłaciłam 13.99. Dla mnie, dobry interes.


Korzystając z tej promocji -30% na Uriage, zakupiłam krem, za którym moja cera bardzo tęskniła. To był pierwszy produkt z kwasami, jaki używałam i od razu był strzałem w dziesiątkę. Krem Hyseac zawiera 2% kwas jabłkowy oraz 7% ester kwasu jabłkowego. Przeznaczony do skóry tłustej, trądzikowej, z problemami skórnymi, rozszerzonymi porami. Ja ogólnie znowu się zmagam z małymi nieprzyjaciółmi, którzy są bolący i wyglądają, jakby się ciągle budowały. 
Kiedyś już go używałam i bardzo mi pomógł. Co prawda nie krępowałam się i nie używałam go 2-3 razy w tygodniu, tylko prawie codziennie. Nie zaszkodził mi, bardzo pomógł, ale więcej o nim napiszę niedługo, bo mam już pomysł na recenzję porównawczą z Effaclarem Duo, który według mnie się do niego nie umywa.


I taki końcowy zbiór, z którego już trochę Wam na blogu pokazywałam. Oczywiście musiałam to okrasić biletem na koncert w tle :)


O peelingu do ust od Pat&Rub już pisałam, więc daję tylko link do recenzji - peeling

W H&Mie kupiłam sobie wypełniacz do koka, tzw. pączka/donuta. Zapłaciłam 9,90 i jest to średni rozmiar. Ja mam mnóstwo włosów, są ciężkie, grube i nie współpracują latem. Jeśli macie sporo włosów, to wiecie, jak to jest o tej porze roku. Dlatego stawiam teraz prawie codziennie na koka. Chyba, że nie wychodzę z domu. 


Moje pudełeczko lakierowe znowu się powiększyło, tym razem przybyło trochę rodzinki Essie. Trochę dużo przybyło. Zakupy były różne. Łącznie kupiłam 6 lakierów, z czego jeden macie w ROZDANIU. W Hebe kupiłam  Bikini so teeny. Parę dni później napaliłam się na Shake your $$ maker i wzięłam odżywkę Help me grow, bo jak wiecie, przytrzasnęłam sobie palca i teraz robię wszystko, żeby pozbyć się tego czarnego pod paznokciem. We're in it together i Tour the finance kupiłam w sklepie internetowym kosmetykizameryki.pl 


Na Facebooku Mydlarnia Hebe ogłosiła konkurs na testowanie ich olejków do wnętrz. Tak się złożyło, że mnie wybrali i po paru dniach dotarł do mnie olejek ogniste liczi. Oczywiście czekajcie na recenzję, bo mam zamiar niedługo taką napisać. Zapach mnie totalnie oczarował.


Aktualizacja Glossyboxa dla mężczyzn :) Dotarła nasza (a właściwie Kuby, bo ja nie golę brody) pianka Vichy. Szybko ją przysłali, przeprosili,  a produkt dotarł cały. Będzie testowanie, gdy wyjedziemy.



Zakupiłam też nowość, która właśnie weszła na polski rynek, czyli ten często reklamowany balsam pod prysznic. W jakiejś gazecie miałam próbkę niebieskiego i bardzo mi się spodobał. Ja nienawidzę balsamować ciała, nie robię tego, będę miała zmarszczki na tyłku i trudno :P Ale Nivea chyba stworzyło ten produkt z myślą o mnie :P Teraz nawilżam skórę i nie mogę jęczeć, że nie lubię się balsamować. Bo pod prysznicem, to lubię nawet bardzo. 


No i najbardziej ekskluziv zakup, czyli perfumy. Ja wcześniej strasznie się napaliłam na Cacharel Forbidden Kiss, ale potem jakoś już mi przestały ładnie pachnieć. Odpuściłam sobie i w dniu, w którym z Dżejmsem byliśmy w Douglasie (wtedy kupiłam kredki NYX), szukaliśmy jakiegoś ładnego zapachu. Najpierw na papierkach, ale potem już nie miałam wolnego miejsca na ciele :) Wiadomo, że na skórze inaczej pachnie niż na papierku. Ostatecznie podobały nam się dwa, ładnie kosztujące zapachy. Jednak stwierdziliśmy oboje, że od teraz będziemy kupować perfumy w Douglasie i Sephorze tylko, jeśli trafi się odpowiednia promocja. Jak np. ostatnio z Flash Jimmy Choo. Ten zakup był naszym pierwszym przez Internet. Posłużyła nam strona iperfumy.pl 
Wybrałam zapach Gucci, Flora w wersji złotej a, że Kuba jest najbardziej kochanym mężczyzną na świecie, to... no właśnie. Zapłaciliśmy sporo mniej od tego, co w sklepie, czyli 183zł. Buteleczka jest jedną z piękniejszych, jakie widziałam i jaka ozdabia mój mały zbiór. Wiem, że Wam obiecywałam post z moimi perfumami, więc jak się niedługo za to zbiorę, to na pewno się pojawi :) 
Perfumy są bardzo eleganckie, zmysłowe, kwiatowe, kobiece... mogę tak bez końca :) Ale wydaje mi się, że jest to zapach dla kobiety, mniej więcej w wieku do 30. roku życia. 



I co powiecie o moich przygodo-zakupach? :) Mam nadzieję, że nie zostanę zjedzona, tylko dacie mi rozgrzeszenie :P I, że sobie coś podpatrzycie. Dziękuję Wam za trzymanie kciuków w sprawie schwytania tego pazernego gościa, bo przesłaliście mnóstwo dobrej energii, skoro sprawa rozwiązała się tak szybko. Teraz czekam na wezwanie do sądu, żebym mogła mu się zaśmiać w twarz. Zamawiałyście coś kiedyś z iperfumy? Jesteście zadowolone? Bo ja bardzo! 

Essie, We're in it together

Hej!

Ten kolor kupiłam, prawdę mówiąc, kompletnie w ciemno. Na googlowych zdjęciach wyglądał na każdym inaczej, więc stwierdziłam "będzie, co ma być". Bardzo się jednak cieszę, że wrzuciłam go do internetowego koszyka, bo był to strzał w dziesiątkę! 


Kolor jestem w stanie opisać stwierdzeniem, że jest idealny dla księżniczki :P Fantastycznie infantylne porównanie, ale kurde trafia! Same spójrzcie. Idealnie wyważona pastelowo-różowa barwa. Paznokcie wystarczająco pokrywają dwie warstwy lakieru, ale jak już mnie znacie, ja lubię nawet i trzy. 




Buteleczka standardowa, 13.5ml z europejską wersją pędzelka, czyli tym szerszym, ułatwiającym aplikację. Te z Was, które nie wiedzą, że istnieje też amerykańska wersja, przestrzegam. Sprawdzajcie to, gdy kupujecie lakiery przez Internet. W drogeriach stacjonarnych mamy pewność, że lakiery to seria produkowana dla Europy. Wąskie pędzelki są takie same w kolorowych lakierach, jak te w odżywkach i top coatach. Po prostu, jeśli tak jak ja lubicie grubsze i szersze, to będzie Wam zwyczajnie ciężko pomalować paznokcie takim wąskim pędzelkiem. 



Tak, jak wspomniałam wcześniej, nabyłam go drogą internetową. Czasami się opłaca, czasami nie. Często w Internecie jest po prostu mały wybór albo wysoka cena, która jest bezsensowna, bo wychodzimy wtedy drożej niż w sklepie stacjonarnym. No, ale czasami możemy zwyczajnie nie mieć do tej marki dostępu. W każdym razie, u mnie nadarzyła się nie lada okazja, bo ten i jeszcze jeden kolor zakupiłam w baaardzo okazyjnej cenie 11,99zł. No powiedzcie mi, że nie zrobiłam dobrego interesu? Nawet z przesyłką za 10zł, wyszłam lepiej, bo mam dwa w cenie jednego. 



Ja jestem z tego zakupu baaardzo zadowolona. Idealny pastelowy róż, który ma w sobie shimmer, czyli drobno zmielone kawałeczki brokatu, które opalizują w buteleczce lekko na srebrno, niebiesko... różnie, zależy od padającego światła. Na paznokciach jest to mniej widoczny, ale nadal zauważalny i podkreślający wyjątkowość koloru. Dodatkowo taki odcień optycznie wysmukla dłoń, więc wyglądają na wyjątkowo zadbane. Przy okazji podkreślamy też opaleniznę, mniejszą lub większą, ale jednak. Lakier potrafi przetrwać około 5 dni bez odprysków. I nawet nie używałam GTG.

Jestem nim oczarowana i czuję, że będę go często męczyć :) Co o nim sądzicie? Podoba się, czy nie? Lubicie takie pastele, czy stawiacie na mocniejsze kolory?

Trzeci Glossybox Man!

Hejka!

Dzisiaj taki post "na szybko", bardzo instant ;)
Właśnie otrzymałam pudełeczko Glossybox, które jest prezentem dla mojego Kuby. Firma zmieniła ostatnio dostawcę przesyłek z DPD na K-EX i w związku z tym, będę otrzymywać przesyłki o normalnych porach (dzisiaj o 11.), a nie tak jak było to dotychczas przed 20. Z wielką pretensją jeszcze, że czasem w piątek o 20. nie było mnie w domu. No, ale teraz już ma być lepiej. Jak wiecie, ja zrezygnowałam z normalnej subskrypcji pudełeczka, bo wolę dowiedzieć się najpierw co jest w środku niż kupować kolejnego kota w worku.




Męskie pudełeczko zostało wydane już trzeci raz, ale jeśli mam być szczera, jest najsłabsze. Nie to, żeby było tragiczne, po prostu w całym zestawieniu wypada najsłabiej. Najlepiej zaś to, które było pierwsze. Mój mężczyzna liczył bardzo na jakiś zapach, nawet próbkę.Nie dziwię mu się, bo ja również. Tak samo, jak byłam nastawiona na to, że w środku znajdzie się pięć pełnowymiarowych produktów i jedna próbka - tak, jak miało to miejsce w poprzednim pudełeczku.

No, ale zdarzyło się inaczej, więc co poradzić? Mężczyzna twierdzi, że nie jest bardzo zawiedziony, głównie dlatego, że większość produktów mu się kończy, a Glossybox przysłał tak jakby zapas. Dwa pełnowymiarowe produkty, to antyperspirant w spray'u marki Hummel ( o której pierwszy raz słyszę;) oraz balsam po goleniu Pat&Rub. Za antyperspirant musielibyśmy zapłacić normalnie 19,95. Ma ładne opakowanie, mnie się podoba, zapach też niczego sobie, typowo męski. 
Balsam po goleniu z Pat&Rub jest najdroższym produktem w pudełku, bo za 50ml produktu trzeba zapłacić 75zł. Dla mnie rewelacja, Jakub również się cieszy. Tym bardziej, że ma skłonności do podrażnień po goleniu, a taki naturalny produkt na pewno mu pomoże. 


Jako mniejsze pojemności do pudełka trafiły:
-Suchy szampon Batiste w pojemności 50ml.      /200ml/14,90zł/
Jakub  już wcześniej wypytywał, co to ten suchy szampon, więc teraz będzie miał swój na własny użytek. Wersja zapachowa, to Original, czyli taki zapach, który jest bardzo unisex, więc jak będzie trzeba, to i ja skubnę ;)
-Żel pod prysznic American Crew, próbka 50ml     /450ml/45zł/
Mały, podróżny. Z jednej strony szkoda, że taki malutki, z drugiej strony przyda się, bo niedługo wyjeżdżamy na nasze upragnione wakacje. Ma ładny zapach. Żel, jak żel :)
-krem energizujący Dermika, próbka 30ml              /50ml/38zł/
Kremów do twarzy według mnie, dla Jakuba nigdy dość, a to jest taki, na który kilka razy patrzył w drogeriach, zastanawiając się, czy go chce. Teraz będzie mógł sobie spokojnie przetestować i zadecydować, czy chce cały krem w przyszłości. 
i tutaj niespodziewanka ;) Glossybox się pomylił i zamiast ciekawego produktu, jakim miała być pianka do golenia do skóry wrażliwej o potrójnym działaniu z Vichy, dostaliśmy rewitalizujący makeup z Dermiki, w kolorze Natural Opal ;) Ciekawe to, śmieszne, nie powiem. No, ale z racji tego, że wszyscy wiemy, że pomyłki się zdarzają, nie będę robić wielkiej afery, bo i po co? Napisałam już maila do Glossyboxa, czekam na odpowiedź, a pewnie za parę dni pojawi się przesyłka z produktem, który powinien się znaleźć w pudełeczku normalnie. Wtedy, jeśli nie zapomnę, to Wam o nim wspomnę :) 


Wiem też, że Glossybox przygotował dwa warianty pudełka. Różnią się one jednym produktem. W moim miała być pianka z Vichy, a w tym drugim jest żel do twarzy z Lirene. Wolę piankę, mimo że to nie moje pudełko. Dwa żele pod prysznic w jednym pudełku, to już jakoś tak, nie bardzo. 

Jak Wam się podoba pudełko? Tak jak wspominałam, według mnie tragedii nie ma, jest całkiem fajne. Niestety, porównując wcześniejsze - wypada najsłabiej. Tym bardziej, że płacimy za nie o dyszkę więcej niż za pudełko kobiece. Jednak bardzo się to zwraca, bo przecież sam produkt z Pat&Rub kosztuje 75zł. Jakub jest zadowolony, może nie zachwycony, ale zadowolony i na pewno będzie wszystkiego używać. No, może oprócz tego makeup'u ;)

DRUGIE ROZDANIE NA BLOGU!

No Kochane! 
Nareszcie nastały czasy drugiego rozdania na moim blogu. Najpierw miało ono odbyć się z okazji moich urodzin, które były w  czerwcu. Przegapiłam jednak ten moment i czekałam do 20 tysięcy wyświetleń. Co prawda, jeszcze tej liczby nie przekroczyliśmy, ale jesteśmy już baardzo, baaaardzo blisko. Co mnie oczywiście niezmiernie cieszy, bo nie spodziewałam się, że w tak krótkim czasie od założenia bloga, zyskam tylu czytelników, którzy chętnie odwiedzają moje internetowe mieszkanko. 


Od pierwszego posta minęły już 4 miesiące. Uważam, że miejsce, w którym teraz jestem jest dla mnie zaskoczeniem. Możecie uznać to za kokieterię, ale naprawdę tak jest! Jestem w szoku, że mam już 182. obserwatorów. I każdemu z osobna dziękuję za każde kliknięcie. Nieważne dla mnie, czy obserwujecie, czy tylko od czasu do czasu zaglądacie do mnie. Jestem ogromnie szczęśliwa, że to czym się z Wami dzielę, do kogoś trafia. Przyjemnie się robi, jeśli dostaję pozytywne komentarze dotyczące stylu pisania, prowadzenia bloga, etc. Może ponarzekam troszkę, że czasem mało komentujecie, ale to nie narzekanie w stylu "ale jesteście", tylko daję Wam teraz znać o tym, że naprawdę chętnie czytam Wasze opinie w komentarzach i odpowiadam na nie. Podoba mi się taka forma rozmowy z Wami. Dlatego dziękuję Wam za każdą chwilę spędzoną na tej stronie i każdą literkę, którą skrobiecie na klawiaturze :) Gdyby nie taki dobry odzew z Waszej strony, blog już dawno by mi się znudził. A w ten sposób jest dla mnie idealnym rozwiązaniem, światem, który przenosi mnie w zupełnie inną rzeczywistość i zapominam o tych wszystkich problemo-obowiązkach siedzących z tyłu głowy.

Dlatego postanowiłam się z Wami podzielić małym-dużym prezentem. Z jednej strony, to tylko lakier. Z drugiej jest to lakier, za którym szaleje większość z dziewczyn - Essie. Długo zastanawiałam się, jaki kolor wybrać i w końcu padło na właśnie ten. Tak! Bikini so teeny może być Wasz.

Jakie są zasady rozdania? Bardzo proste!
Być obserwatorem bloga.
Polubić mnie na "twarzoksiążce". Ala Ma Kota
Za to otrzymujecie 1 pkt.

Punkty dodatkowe:
Udostępnienie informacji na Facebooku
Dodanie podlinkowanego banera konkursowego
Za każdą z tych rzeczy możecie otrzymać po dodatkowym punkcie.


Rozdanie trwa od 22.07 do 11.08, czyli pełne trzy tygodnie. Wyniki ogłoszę w ciągu 2-3 dni. Zwycięzca ma wtedy 2 dni na wysłanie mi danych kontaktowych. Jeśli tego nie zrobi, wylosuję nowego zwycięzcę. Ja daję sobie 10 dni  na wysłanie nagrody (znając mnie, już pierwszego dnia będę stać w kolejce na poczcie, ale wolę nie obiecywać na zapas; zawsze coś się może wydarzyć).
Nagrody wysyłam na terenie Polski. 

W komentarzach zostawiajcie informacje według wzoru:

Obserwuję: 
Lubię:
Udostępniam: TAK/NIE (link)
Baner: TAK/NIE (link)
e-mail: 

To jak? Cieszycie się? ;)
Na koniec zdradzę tylko, że szykuję już od dłuższego czasu zmianę w wyglądzie bloga. Mam nadzieję, że jakoś niedługo sprawa się rozwinie na dobre i będzie wszystko wyglądać tak, jak sobie to wymarzyłam. No i oczywiście liczę, że Wam również się spodoba ;)


Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych 
(Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.).


Essie, Bikini so teeny

Hej!
Tak wiem, dużo lakierów u mnie mimo że mówiłam "tyle ile mam mi wystarcza". No to już mi nie wystarcza :) Potrzebowałam więcej  i wciąż więcej się tych lakierów u mnie pojawia. Nie wiem, jak mam się z tego wytłumaczyć, tak jest i tyle. Ciągle mi jakieś wpadają w oko, ciągle widzę gdzieś przeceny albo kolory, które MUSZĘ mieć, by świat znów stał się cudowny.

Tak właśnie skusiłam się na Bikini So Teeny od Essie. Lakier, który dosłownie chodził za mną od wielu miesięcy. Podobał mi się strasznie, ale zawsze było coś ważniejszego. Może nie tyle ważniejszego, co "bardziej chcącego". Taką miałam hierarchię, że coś chcę bardziej i jest w kolejce wyżej. Bikini było troszkę dalej, ale że mamy sezon letni, to trzeba było się w nie w końcu zaopatrzyć. 

Buteleczka ma standardowo 13,5ml, gruby (europejski) pędzelek, który ułatwia aplikację i minimalizuje machanie ręką. Kolor, to piękny pastelowy niebieski, właściwie błękit, ale nie taki oczywisty. A tak w ogóle, to pasuje mi do spodni, bo mam identyczne! Ma sporo drobinek zmielonego brokatu, dzięki czemu otrzymujemy przepiękny shimmer. Zapłaciłam za niego standardową kwotę, czyli 32zł w Hebe. 

Konsystencja lakieru jest na korzyść dla użytkownika. Ani za gęsta, ani za rzadka. Taka w sam raz i idealna do szybkiego i bezproblemowego pokrycia paznokcia. Trzy cienkie warstwy dają nam pełne krycie, na zdjęciach możecie podziwiać cztery, bo chciałam jeszcze mocniejszy kolor. 

Wykończenie, to tak jak wspominałam shimmer, czyli w lakierze zatopione są drobno zmielone kawałeczki brokatu. Tak, jak w buteleczce te drobinki zmieniają niebieski lakier w połyskliwy lawendowy błękit, tak na paznokciach nie jest ten efekt już taki spektakularny. Mimo to, mnie zadowala. Srebrne drobinki są dość widoczne i w zupełności dają piękny efekt w pełnym słońcu, którego ostatnio mamy pod dostatkiem. 

Teraz czas na fotki, także koniec mojego wywodu. Jestem ciekawa, co o nim sądzicie i czy się Wam podoba. A jeśli same znalazłyście ostatnio jakiś lakier, którym jesteście oczarowane, to dajcie znać w komentarzach, może sobie coś podpatrzę :)













Na koniec niespodzianka dla wytrwałych! Jutro lub pojutrze pojawi się post ze szczegółami drugiego rozdania na moim blogu. Zdradzę Wam jednak, że do wygrania będzie właśnie ten kolor! Specjalnie dla Was kupiłam jeszcze jedną buteleczkę. Mam nadzieję, że maniaczki lakierów i firmy Essie są zachwycone! :)

Pomarańczowy peeling do ust Pat&Rub

Wielbicielką peelingów jestem chyba największą na świecie. Tych do ciała mam całe mnóstwo i ciągle mi mało. Ciągle bym chciała nowy, pachnący inaczej niż moje, mający fajne opakowanie, co ściera mniej, co ściera bardziej, na zimę, na lato... To uzależnienie, ale jakże przyjemne! 


Chodził więc za mną peeling do ust. Marzy mi się bubblegum z Lush'a, ale na razie do Anglii się nie wybieram. Dlatego tylko wzdycham, że "fajnie by było mieć coś z Lush'a". Spontanicznie wręcz "przypomniało mi się", że w Sephorze jest Put&Rub. A ja akurat przypadkowo byłam w Sephorze. Podbiegłam do szafy i zaczęłam wąchać. Na początku chciałam różany, ale bałam się, że będzie mnie wkurzać. I miałam rację, dwa "niuchy" i mówię dziękuję. Kompletnie nie dla mnie. Kwiatki na cmentarzu, to moje porównanie. Oczywiście innym może on się podobać, to kwestia indywidualna. Dla mnie odpada. 

Kawowy nie miał testera, więc nie powąchałam, ale podejrzewam, że i tak bym się nie skusiła. Mimo że uwielbiam zapach świeżej kawy, tak kosmetyki o tym zapachu, jakoś nie podbijają mojego serca. Wybór więc padł na peeling pomarańczowy. I z góry powiem, nie będę Was oszukiwać, bo i po co? Zapachem nie powala. Jest jednak dla mnie najbardziej znośny i nie drażni mnie. Chociaż mówiąc "znośny" przylepiam mu łatkę nie najlepszego. Chodzi mi o to, że nie mam problemu z tym zapachem, nie przeszkadza mi, nie drażni nosa. Taki wiecie, nawet nawet. Po prostu nie ma się co nastawiać na zapachy eko-pomarańczy. 



Pojemniczek jest dość duży i zawiera 25ml produktu. Mnie zaskoczył wielkością, bo myślałam, że słoiczek i zawartość jest mniejsza. Wizualnie jednak sprawia wrażenie sporego. Kosztuje też niemało, bo 49zł. Myślę jednak, że taki zakup mi się zwróci. Nie lubię machać sobie szczoteczką po ustach, więc osobny "gadżet" kosmetyczny, który wcale nie jest niezbędny, to coś co urozmaici mi tę czynność i przy okazji będzie przyjemny w użytkowaniu.


Jest w 100% naturalny, same olejki, cukier z brzozy i inne cuda, co działają przeciwpróchniczo. Można go śmiało wszamać z ust, jak już skończymy, to co robimy. Jedni powiedzą "fuj! jak można jeść swój martwy naskórek!?". Ja jednak mówię "można, bo jem swój i w dodatku jest pycha" :)  Gorsze rzeczy się jadło za dzieciaka, prawda? Smakuje cytrusowo, ma taki lekko odświeżający smak, przyjemnie wygładza usta i zostawia je wypielęgnowane, nawilżone. A wydajność to jego mocna strona. Używam 2-3 razy w tygodniu. Kilka kryształków cukru i po wszystkim! Radzi sobie z moją "wredną skórką", którą mam ciągle i ciągle odrasta. Nie wiem, skąd ona jest, ale no kurde pozbyć się jej nie mogę. A tak, na trochę mam chociaż spokój. I szminki wyglądają zdecydowanie lepiej na takich ustach. Konsystencję ma mokrą i jest to zaleta. Podobno Lush jest bardziej suchy i w związku z tym ten z P&R jest skuteczniejszy. (Tak, nadal chcę wypróbować Lush'a:))


Jestem z niego zadowolona i pewnie starczy mi na bardzo długo. Najlepsza jest jednak recenzja mojego chłopaka, która zawarła się w kilku chaotycznych zdaniach :) "To można zjeść łyżeczką?"; "Trochę cukru za 50zł? Sam bym zrobił lepszy", ale po spróbowaniu na własnych ustach "hmmm... fajne to". Widzicie? Nawet facet docenił. Zdaję sobie jednak sprawę, że to gadżet, żaden tam must have. Jak ktoś chce i może sobie pozwolić, to śmiało zachęcam do zakupu. Ja na pewno kupię ponownie.



Pachnąca seria lakierów od My Secret

Hej!

Pachnące lakiery przykuły moją uwagę od samego początku. Jeszcze nie trafiły na sklepowe półki a już podbiły serca wielu blogerek. Na blogach właśnie zobaczyłam je po raz pierwszy i zakochałam się od pierwszego wejrzenia.


Lakierów nigdy dość, prawda? Każdy ma inny kolor, inną konsystencję i jest nam "niezbędny" do dalszego normalnego funkcjonowania. Ja, gdy już sobie wbiję jakiś do głowy, to potem nie mogę żyć aż w końcu nie trafi on w moje ręce. Ciągle jednak miałam nie po drodze z Drogerią Natura, bo tam właśnie są one dostępne w szafach My Secret. Minęło już sporo czasu od ich premiery i nie jestem pierwsza, która o nich pisze. Na sklepowe półki trafiły 1. czerwca.  Myśl o tym, że "Kiwi" musi być moje nie dawała mi spokoju. Gdy w końcu udało mi się zupełnie przypadkowo odwiedzić drogerię - nie było już odwrotu. I zamiast z jednym, wyszłam z trzema. Miałabym pewnie i czwarty, ale nie było go na półce.

Mimo wszystko jestem zadowolona i ten czwarty mi do szczęścia potrzebny nie jest. Nosi nazwę Raspberry i to typowa malinka. Mój Candy jakoś mi tę malinkę rekompensuje. Trzy kolory, które zamieszkały ostatnio w moim lakierowym pudełeczku, to: KIWI, CANDY i FRUIT COCKTAIL.


Nie jestem w stanie stwierdzić, czy bardziej podoba mi się Fruit Cocktail, czy Kiwi. Oba mają w sobie to coś, co sprawia, że chętnie je noszę i bardzo cieszą moje oko.


Kiwi pachnie podczas wysychania dosyć intensywnie, ale nie dusząco. To lekko kwaśny zapach, ale nie powiem, żeby tak pachniało kiwi. Trochę się z nim kojarzy. Pierwszego dnia pachnie na paznokciach dość mocno a wyglądam wtedy, jak wariatka, bo ciągle wącham swoje pazurki. W kolejnych dniach aromat zdecydowanie traci na intensywności i pachnie bardzo subtelnie. Zapach jednak nadal jest wyczuwalny. Ja pomalowałam nim dwie warstwy, które nie były grube. Szybko wysycha, naprawdę w mgnieniu oka. Ma dobre krycie, ale przy dłuższych paznokciach potrzebowałam trzech warstw (z czego trzecia była obfita), bo inaczej prześwitywały mi końcówki paznokci.  Ma małe, czarne drobinki, dzięki którym bardzo przypomina kiwi i dla mnie jest świetny. Mój ulubieniec na lato, przypadł mi do gustu ogromnie! Shrek, jak się patrzy!

                                          tak wyglądał, jak miałam dłuższe paznokcie - ja byłam zachwycona. 

Fruit Cocktail, to idealny chaberek. Takiego koloru szukałam od dawna i żaden nie spełniał moich oczekiwań. Aż do teraz. Dwie warstwy wystarczyły w zupełności. Jest gęstszy niż Kiwi, ale kompletnie nie sprawia trudności podczas aplikacji. Maluje się nim paznokcie szybko, sprawnie a schnie w podobnym tempie. Pachnie ładnie, cukierkowo, ale nie jestem w stanie określić tego zapachu jakoś konkretniej. Mam wrażenie, że kiedyś o takim zapachu miałam odświeżacz w toalecie :P Na równi z Kiwi jest najlepszym kolorem z tej kolekcji.




Ostatnim w moim posiadaniu jest odcień Candy. Tak jak jego niebieski poprzednik jest gęstszy od Kiwi, ale podobnie nie sprawia żadnych problemów podczas aplikacji. Daje ładne krycie i piękny, intensywny kolor. Mimo wszystko jednak podoba mi się najmniej na paznokciach u dłoni. Gości na moich stopach, gdzie wygląda fajnie, ale jeśli chodzi o dłonie, to jakoś nie wiem, nie pasuje mi. Nie jestem też w stanie określić koloru. To taki róż, który nie jest różem :) Coś w nim z czerwonego, coś z koloru wina, taki nieoczywisty jest. Jak sama nazwa wskazuje, pachnie cukierkowo. Bez problemu można stwierdzić, że to zapach landrynek. Mam jednak wrażenie, że lakiery Candy i Fruit Cocktail wraz ze swoją gęstością zyskują bardziej intensywny zapach. Fakt faktem, na drugi dzień jest on już tak samo subtelny, ale na początku czuć go bardziej.


Wszystkie pod względem długości życia na paznokciach wypadają średnio, tak standardowo. Około 3-5 dni, podczas których żaden nie odprysnął nawet w najmniejszym stopniu. Czego niestety nie mogę powiedzieć o ścieraniu się końcówek. To akurat jest rzecz, która następuje dosyć szybciutko. No, ale jak za taką cenę, to nie narzekam. I tak dość często zmieniam kolor na paznokciach, to mi to nie przeszkadza.
Kosztują około 8zł każdy. Kiwi i Fruit Cocktail, to moje absolutne must have, co do Candy będę szczera - mnie nie powala. A co Wy o nich myślicie? Zachęcają Was pachnące wersje standardowych "śmierdziuszków"? Dla mnie to plus, bo żaden facet już mi nie powie "ale smrodzisz tym lakierem". Skończyły się te czasy! :)
DO GÓRY