Boski piasek od Wibo

Hej!

Jakoś ostatnio tracę moc i nie mam siły. Jak sobie pomyślę, że całe to wolne zaraz się kończy, że rodzice byli na chwilę i znowu się nie spotkamy przez pół roku, że za drzwiami czyha szara rzeczywistość, no to same wiecie najlepiej, co opada :) 

Jednak nie mogę Was zaniedbywać, prawda? Dlatego dzisiaj przyszła pora na parę słów o lakierze zakupionym podczas promocji w Rossmannie. Mowa tutaj o piaskowym lakierze z Wibo, Wow Glamour Sand(efekt brokatowego piasku nr 3). 


Tak, wiem. To zdjęcie nie zdobyłoby tytułu miss podczas konkursu na najlepszą ostrość, ale znakomicie oddaje to, w jaki sposób lakier połyskuje na mnóstwo barw. W słońcu prezentuje się naprawdę uroczo. Efekt brokatowego piasku, to wykończenie, którego starałam się unikać. Zwyczajnie mi nie podchodziło. Bałam się, że będzie się tragicznie zmywać ze względu na wspomniany brokat. Dlatego stawiałam na zwykłe piaski.


Zaobserwowałam, że wystarcza już jedna warstwa lakieru. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie dołożyła drugiej. Tak dla większego komfortu. Piaski utrzymują się u mnie bardzo długo.  Tak, naprawdę bardzo. Biorąc pod uwagę, że nie używam przy nich żadnego utrwalającego top coat'u, to jednak jest się czym pochwalić. 
Tydzień. Słownie siedem dni. Tyle wytrzymał u mnie brokatowy piasek Wibo. I co szczególne, miałam tylko lekko starte końcówki. Musiałam go zmyć, bo zwyczajnie odrosły mi już paznokcie, ale gdyby nie to, to nie wiem ile by jeszcze pociągnął. Nie zanosiło się na to, żeby chciał mnie opuścić :) Czytałam wiele opinii na temat tego, że lakier schodzi dziewczynom płatami po pierwszym dniu albo szybko odpryskuje. Kompletnie tego nie zaobserwowałam. Każdy z piasków w mojej kolekcji utrzymuje się u mnie znakomicie.
Zmywanie też nie przysporzyło mi problemów. Zabieg był szybki i bezbolesny. Rachu-ciachu i po strachu ;)
A tak na serio, to po prostu przykładam wacik nasączony zmywaczem, czekam chwilę i ściągam cały lakier praktycznie przy pierwszym pociągnięciu. Nie wymaga on jakichś dziwnych zabiegów z owijaniem sobie folii aluminiowej wokół palców.


Drobinki pięknie mienią się w słońcu, ale w pomieszczeniach lakier wygląda równie pięknie i szykownie. Takie ciemne kolory moim zdaniem wyglądają elegancko, wyszczuplają optycznie dłonie. Gdy oglądałam jego zdjęcia (w buteleczce) w Internecie, to myślałam, że jest on czarny z drobinkami. Jednak nie do końca tak jest. Mamy tutaj do czynienia z ciemnym fioletem, może wpadającym w śliwkę. Drobinki opalizują na srebrno, złoto, jasny fiolet, niebieski i ciężko zliczyć, jakie kolory jeszcze. Wszystko zależy od padającego na nie światła.


Dobrze się rozprowadza, pędzelek jest wygodny. Chociaż nie wiem, czy mi się taki trafił, czy to norma w każdym. Mianowicie jest delikatnie skośnie ścięty. Nie przeszkadza mi to jednak ani odrobinkę w aplikacji. Lakier schnie praktycznie błyskawicznie, co sobie bardzo cenię. Nie lubię czekać godzinami, aż lakier zaschnie mi na paznokciach. Tutaj odbywa się to w mgnieniu oka.
Kosztuje 7.40 (ja kupiłam ze zniżką)
Podoba się Wam? Mnie bardzo!

Czujecie to, że za chwilę zaczniemy nowy rok? I znowu miliony deklaracji, które będzie trzeba spełnić. Z racji tego, że moja dieta mi idzie raczej... średnio, to moim noworocznym postanowieniem jest pójście na siłownię (i nie to, że dam czterech liter i nie pójdę, tylko już od stycznia) i większego pilnowania się przy diecie. Nie tylko ja sama, ale Kubę też ścignę. Pewne kroki w tym kierunku już zostały poczynione i nie ma to tamto. A Wy? Macie jakieś postanowienia?

Świąteczne prezenty!


Kochani! Mam nadzieję, że święta upłynęły Wam w radosnej atmosferze. Niestety, prawdą jest powiedzenie "święta, święta i po świętach". Tak długo się na nie czekało, a tu już prawie po. 
Byliście w tym roku grzeczni? Mikołaj przyniósł Wam wszystko, o czym marzyliście?
U mnie się postarał. Dostałam kilka fajnych rzeczy, a moja lista życzeń już się znacząco wykreśliła. (Nie byłabym sobą, gdybym już nie miała z tyłu głowy nowych pomysłów na zasilenie mojej kosmetyczki :) )

W każdym razie, chciałam się dzisiaj z Wami podzielić dobrą nowiną i pokazać Wam, co znalazłam pod choinką. 


W malutkim woreczku znalazłam srebrną wersję znanych Wam pewnie bransoletek. Do kompletu otrzymałam też kolczyki. Bardzo się z tego prezentu cieszę, bo u mnie kolczyków i bransoletek nigdy za wiele. 


Dostałam też w końcu moje wymarzone różowe jajeczko! Miałam mieć zestaw podwójny ( bo zwyczajnie, jest bardziej opłacalny), ale mojego Mikołaja ubiegły inne osoby w zakupach, więc zdecydował się na zakup zestawu z mydełkiem przeznaczonym do mycia beautyblendera. Pachnie ono lawendą i powiem szczerze, że nie sądziłam, że lubię lawendę.
Do tego dostałam też najnowszy krem tonujący i korektor Biodermy, Sebium AI correcteur.

No i wisienka na bogatym torcie:) Meteoryty od Guerlain. Marzenie ostatnich miesięcy, które się spełniło. Do ostatniej chwili przed zakupem, nie wiedziałam, czy zdecydować się na wersję w kompakcie, czy w formie kuleczek. Postanowiłam się Was jednak posłuchać i wybrałam kuleczki w kolorze 01 Teint Rose. Jak na razie jestem zachwycona wykonaniem opakowania, zapachem produktu i tym, co robi na twarzy. Nie wydaję jednak jeszcze ostatecznych osądów i recenzja od A do Z pojawi się dopiero za jakiś czas. Trzymam jednak kciuki, że nie zawiodę się nawet minimalnie.


A takie paznokcie miałam w tym świątecznym okresie. W sumie to jeszcze mam, bo się nadal dobrze trzymają. Kropeczkowa choinka wyszła mi średnio, ale i tak jestem zadowolona.


I to by było na tyle. Takie są moje prezenty. Ja jestem z nich bardzo, bardzo zadowolona i cieszy mnie każdy z osobna. A co Wy w tym roku dostaliście? Byliście grzeczni? :) Piszcie w komentarzach, nie krępujcie się zostawiać linków do Waszych postów i dajcie znać, czy jesteście zadowoleni z tego, co Mikołaj Wam w tym roku podarował. 

Pomóżcie!

Kochani! 
Mam do Was prośbę. Mianowicie, muszę dość szybko podjąć decyzję, jaki będzie jeden z moich świątecznych prezentów. Praktycznie rzecz ujmując, jutro musi być zakupiony :)

Na początku walka odbywała się pomiędzy serum do twarzy Idealist od Estee Lauder a meteorytami Guerlain. I przy jednym, i przy drugim produkcie kręcę się już od długie czasu i dostaję ślinotoku, gdy mogę go sobie dotknąć. 

Zapytałam Was na Facebooku, na co powinnam się zdecydować i Czarna Ines powiedziała, że puder starczy na dłużej. Jako, że jestem osobą, która lubi słuchać wielu opinii, zanim zdecyduje się na zakup, chciałabym też zapytać Was o zdanie. Kupiłam ostatnio sporo produktów do pielęgnacji twarzy i zdecydowałam, że o serum pomyślę dopiero wtedy, jak mi się moje zapasy skończą.

Teraz bitwa toczy się pomiędzy dwoma produktami, praktycznie takimi samymi, ale jednak znacząco się różniącymi. Chodzi mi oczywiście o puder Guerlain Meteorites Compact, czyli prasowana wersja pudru, zamknięta w przepięknym puzderku oraz klasyczną wersją Meteorites, kuleczkową. 




I teraz pytanie do Was. Które wybrać? Miałyście je może? Któryś polecacie bardziej lub mniej?
Na razie największym argumentem dla mnie (na korzyść kompaktu) jest fakt, że wrzucę go do torebki, czego nie zrobię z kuleczkami. 

Poratujcie dobrą radą :)

SCANDALiczna NOWOŚĆ Rimmel

Hejoszki! 

Cieszy mnie fakt, że kolejny raz mogę podzielić się z Wami czymś, co jest kompletną nowością (oczywiście tylko w Polsce) i jestem jedną z pierwszych. Nie wiem, jakoś mnie to jara, że mogę Wam coś polecić. Zakupiłam ostatnio cień w kremie Scandaleyes od Rimmela, w kolorze Rich Russet.



Nie pytajcie, ile zapłaciłam. Chociaż właściwie i tak Wam powiem. 1 grosz. TAK, słownie - jeden grosz. Niemożliwe, a jednak. Udało mi się załapać do akcji SuperPharmu, w której pierwsze 300 osób posiadających kartę LifeStyle otrzymało kupon uprawniający do takich owocnych zakupów. Matko, żeby tak było zawsze!
Jego regularna cena, to 19.99zł, ale pewnie można go upolować za niższą cenę. 



Jak wspomniałam, wybrałam kolor Rich Russet, który jest pięknym, połyskliwym brązem z milionem drobinek. Idealny dla mnie. Przynajmniej ja tak uważam :) Kocham takie kolory, bardzo lubię malować oczy w różne odcienie brązu i to chyba kolor, w którym czuję się najlepiej.


Opakowanie przywołuje na myśl kolejny błyszczyk. Nic bardziej mylnego. Aplikator jest dosyć przyjemny, jest gąbeczką, ale nie jakąś przesadnie wielką. Jej końcówka jest ścięta i praktyczna. Jest wygodny i dobrze nakłada cień w miejsca, na których nam zależy, nie robiąc nam przy okazji psikusów.

Sam cień ma aksamitną, delikatną konsystencję. Jest płynny, ale nie lejący. Bardzo przyjemnie się go używa, chociaż nie ukrywam, że na samym początku nałożenia na powiekę jest uczucie zimna i czegoś mokrego. Cień dość szybko zastyga i po wcześniejszych uczuciach nie ma śladu. Ładnie się blenduje i mam wrażenie, że nie potrzebuje tutaj żadnych innych cieni. 


Producent reklamuje swój produkt trzema hasłami. Czy mówi prawdę?

Nie rozmazuje się - PRAWDA. Przez czas, w którym produkt zostaje na powiece, nie ma mowy o jakimkolwiek rozmazywaniu się. Jak już zastygnie na powiece, tak zostaje.
Supertrwały - Hmmm... trochę prawda. No niestety, ale tutaj się nie mogę zgodzić na 100% Nałożony na powiekę daje cieniutką powłoczkę, która zostaje tam długo, ale niestety nie na cały dzień. Ciężko mi powiedzieć, ile dokładnie. Raz jest to dłużej, raz krócej. Jednego dnia utrzymał mi się na powiece 2 godziny, innego prawie cały dzień. Używałam go wtedy bez bazy i nie jestem w stanie stwierdzić, czemu tak się zachował. Problem jednak znika, gdy użyję wcześniej bazy pod cienie, a że ja codziennie używam bazy pod cienie, to nie ma dla mnie większego znaczenia. Chociaż w sumie miałam trochę nadzieję, że produkt pozwoli mi na szybsze wykonanie makijażu, zwłaszcza jeśli rano dosypiam "jeszcze pięć minut" :)
Jest wodoodporny - PRAWDA/FAŁSZ. Tutaj ciężko mi jednoznacznie stwierdzić, czy się zgadzam, czy nie. Dlatego postanowiłam dać pół na pół. Z jednej strony produkt jest wodoodporny - wytrzymał moje łzy na mroźnym wietrze (niestety, gdy jest na dworze zimno i zawieje mi w oczy, to zaczynam płakać). Z drugiej strony nie zasługuje na miano wodoodpornego, czyli produktu, który utrzymuje się bardzo długo - o tym wspomniałam w punkcie wyżej. 


Mimo paru wad, to idealne rozwiązanie na co dzień, by skrócić czas trwania makijażu do minimum. Tutaj sprawdza się rewelacyjnie. Zaoszczędza czas, szybko uzyskujemy nim efekt, na jakim nam zależy. Czy to jest mocniej zaznaczone oko, czy lekko muśnięte dobrze roztartym kolorem. Ma w sobie milion pięknie połyskujących w słońcu drobinek i fantastycznie rozświetla spojrzenie. Ja jestem bardzo na tak. Dostępnych kolorów jest 5, każdy po 10g.  Całkiem sporo i mam wrażenie, że na długo starczy. Jestem przekonana, że jeszcze jeden trafi w moje posiadanie.

A Wy? Sprawdzałyście już, czy dopiero macie zamiar?

Wyniki rozdania z Firmoo

Przepraszam Was, że wyniki pojawiają się dopiero dzisiaj. Wiem, że miałam to zrobić wczoraj, ale cały wczorajszy i dzisiejszy dzień miałam zajęty i robiłam całkiem sporo rzeczy.

Nie przedłużając już, podaję wyniki.



OKULARY WYGRYWA:
 Karolina G.



BONY NA OKULARY WYGRYWAJĄ:
Fiolka

bluegirl.ewa

Mery Rossa

fuggitivo

 Minä


Gratuluję Wam dziewczyny i mam nadzieję, że będziecie ze swoich okularów bardzo zadowolone. Za chwilę wysyłam maila do Firmoo, więc spodziewajcie się na dniach kuponów rabatowych na zakupy Waszych wybranych par.

Avene - na ratunek suchym dłoniom

Witajcie! 

Dzisiaj parę słów o kremie do rąk, który ratuje mnie z różnych opresji. Zimą szczególnie narzekam na problem suchych dłoni. Używałam już wielu specyfików,ale tak naprawdę mam swoje dwa ulubione kremy do rąk. Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o jednym z nich.


Avene, Cold Cream odkryłam około dwa lata temu. Wtedy też doprowadziłam moje dłonie do takiego stanu, że obiecałam sobie, że więcej tego nie zrobię. Byłam dość powściągliwa w kwestii używania kremu do rąk. Tak naprawdę traktowałam ten temat po macoszemu. No i niestety skończyło się na dłoniach suchych, jak papier ścierny.  

Właściwie nie wiedziałam, co wtedy zrobić. Pobiegłam więc po pomoc do działu aptecznego w Super-Pharmie. Wierzcie mi, patrząc na moje dłonie byłam pewna, że zwykły krem sobie z tym nie poradzi. Potrzebowałam czegoś delikatnego i kojącego, ale działającego ze zdwojoną siłą. 

Kupiłam Cold Cream i przystąpiłam do działania. Krem jest bardzo gęsty i treściwy. Mimo tego, u mnie szybko się wchłania. Nie pozostawia tłustej, nieprzyjemnej otoczki. Czuć na dłoniach ochronny film, jaki po sobie pozostawia, ale nie ma to nic wspólnego z czymś niekomfortowym. Jest porządnym nawilżaczem. Naprawdę dociera głęboko i radzi sobie z tragicznymi przypadkami.

Powiecie, że cena jest wysoka przy 50ml kremu do rąk. Owszem, 30zł piechotą nie chodzi, ale uważam, że przy tak fantastycznej wydajności, cena jest adekwatna do jakości. Poza tym, jest często objęty różnymi promocjami (nawet za 10zł!), więc można na niego polować. 

Poradził sobie znakomicie z moim problemem dawno temu. A jak jest teraz? Prewencyjnie używam w ciągu dnia kremu z mocznikiem. Mimo to, wypracowałam sobie jesienno-zimowy rytuał, który pozwala mi cieszyć się gładkością dłoni. Raz, czasem nawet dwa razy w tygodniu sięgam po Cold Cream i nakładam jego grubszą warstwę na noc. Staram się też nakładać wtedy rękawiczki, żeby czasem nie wytrzeć kremu w pościel. 
Rano budzę się z mocno odżywionymi i gładkimi dłońmi. 


Krem na malutką, wygodną i estetycznie wyglądającą tubkę. Nie zajmuje dużo miejsca w torebce. Ma apteczny zapach, więc trzeba się na to nastawić. Markę Avene szczególnie ukochała sobie moja znajoma, alergiczka. W składzie ma dużą zawartość wody termalnej. Nie wiem, jak jest u Was, ale moja skóra zawsze bardzo mi dziękuje, gdy używam produktów z wodą termalną.

Pokochał go też mój facet. W tamtym sezonie używał go namiętnie i nawet często mi go podkradał zanim dostał swoją tubkę.

Ja Wam go szczególnie polecam. W tym chłodnym okresie wypracowałam sobie metodę, dzięki której, przy pomocy dwóch kremów (o drugim napiszę niedługo) zapomniałam, czym są suche i podrażnione dłonie. A Wy? Znacie ten krem? Lubicie? A może używacie czegoś innego?



Zakupy małe i duże, prezenty świąteczne i nowa torebka


 Cześć! Tak, jak Wam obiecałam, przychodzę dzisiaj z małym rachunkiem sumienia. Kupiłam ostatnio kilka rzeczy, głównie korzystając z Dnia Darmowej Dostawy. Część zakupów uważam za bardzo udane, część mnie odrobinę zawiodła. W ten sposób, każde z trzech zamówień, które złożyłam miało w sobie element, który mnie wkurzył. Nie żałuję jednak zakupów, bo zaoszczędziłam na kosztach wysyłki i zamówiłam rzeczy, na które się czaiłam, a jakoś nie było okazji kupić.



W internetowej drogerii ekobieca.pl zamówiłam kilka fajnych rzeczy. Szary lakier z Manhattanu wpadł do koszyka przypadkowo, ale w sumie mój poprzedni szaraczek jest już na względnym wykończeniu, więc się przyda. Morelowa odżywka do skórek z Essie, to rzecz, na której zależało mi najbardziej i strasznie się cieszę, że jestem jej właścicielką.


 Zamówiłam też dwa błyszczyki (a właściwie cztery, bo połowa powędruje do którejś z Was w rozdaniu). Spodobały mi się te kolory. Wrzuciłam też do koszyka rzęsy z Ardell Demi Wispies, ale ktoś się pomylił w zamówieniu i dostałam Wispies. I z tego powodu jestem niezadowolona. Cały proces odsyłania itp. mnie nie bawi, więc postanowiłam się nie szarpać ze sklepem.  


Hairstore.pl znajduje się w Szczecinie, więc tak na dobrą sprawę mogłam sobie pójść do sklepu, prawda? :) No, ale jak to zwykle bywa, nie miałam czasu, nie miałam okazji. Zamówiłam w związku z tym przez Internet kostkę lakierów z kolekcji zimowej Essie oraz farbę (czy jak kto woli, hennę) do brwi z RefectoCil.
Zapytacie, co mnie wkurzyło w tym zamówieniu. No cóż, musiałam napisać im maila ponaglającego, ponieważ przez trzy dni nie mieli ochoty ruszyć czegokolwiek w moim zamówieniu.

Skorzystałam też z promocji na tolpa.pl, tak jak większość z Was. Pewnie wiedziałyście o tym, że do każdego z zamówień dołączany  był płyn micelarny gratis. Niestety do tej pory nie doczekałam się paczki. Co prawda Tołpa o tym informowała, ale dostałam też maila o nadaniu przesyłki. Jednak zadzwonił do mnie kurier, że cała paczka jest zalana i odsyła ją do nadawcy. Także sobie poczekam :)


W Super-Pharmie wybierałam prezent dla mojej ukochanej kuzynki. Wiedziałam od początku co w tym roku znajdzie pod choinką. Jest miłośniczką eyelinera, więc przyda jej się kolejny. Do tego trafiła też maskara z Bourjois. Nie wytrzymałam i sama też sobie kupiłam taki zestaw i powiem Wam, że z maskary jestem bardzo zadowolona. Z resztą, niedługo pojawią się recenzje i swatche. Tyle tego ostatnio nakupowałam, że mam tematy na notki na najbliższe pół roku :P

Do koszyka wpadł też krem do twarzy z Vichy. Nie patrzcie na cenę, bo zapłaciłam mniej. Miałam kupon, z którym zeszłam do ceny około 46zł. Żal było nie skorzystać. Zwłaszcza, że moja skóra ostatnio dziwnie się zachowuje a ja potrzebuję naprawdę dobrego nawilżenia.


Zakupy świąteczne mam już poczynione. Mama prezent już ma zapakowany, tato i kuzynka również. Chociaż na zdjęciu widzicie tylko dwa prezenty. I to jeszcze niezapakowane do końca. Brakuje wstążeczki i karteczki, ale to już zostawiam na koniec. Zestawy kosmetyków, które wybrałam rodzicom zdają się być na moje oko idealne. Niestety Wam ich nie pokażę, jedynie w papierze świątecznym. Wybaczcie mi to. Po prostu ogromnie się podekscytowałam faktem, że je będę pakować i jakoś zorientowałam się, że nie zrobiłam zdjęć dopiero wtedy, gdy już było po fakcie. To Wam tylko powiem, że mama dostanie zestaw z Yoskine krem-serum do twarzy i maseczkę, a tacie trafił się żel do mycia twarzy i krem nawilżający z Bielendy. Wszystko dobrałam według potrzeb. 


Wczoraj wpadłam też ograbić Rossmanna z lakierów. W końcu udało mi się zdobyć piaski z Wibo, a i tak były to ostatnie sztuki i to jeszcze ukryte w innych sektorach.  W ciemno zdecydowałam się też na zakup nowych lakierów z kolekcji Lovely. Są prześliczne, a że ten biały zgarnęłam podwójnie, to jak się domyślacie - jeden pójdzie w świat.


W Realu robiłam zakupy spożywcze, ale no niestety, dział kosmetyczny przyciąga mnie, jak magnesem. Krem do rąk oczywiście był kupiony w Rossmannie. Ten z 5% mocznikiem jest przeceniony na około 4zł i to mój zimowy wybawiciel. No, ale w hipermarkecie skusiłam się na nową pęsetę, bo ta moja to już ledwo zipie. W zestawie są malusie pilniczki, idealne do torebki. No jak miałam tego nie brać?!
Tak w ogóle, to się chyba wrócę, bo widziałam też rzęsy z Eylure w rozsądnych cenach, więc chyba żal nie skorzystać. Żałuję jedynie, że nie podjęłam tej decyzji wczoraj. 


No i na koniec moja nowa perełka! Tak, w końcu kupiłam sobie torebkę. Ostatni taki zakup robiłam dokładnie rok temu, więc wypadało się zaopatrzyć w nową. Szukałam czegoś dużego, czarnego i tego, co wpadnie mi w oko. Kuba był wiernym kompanem moich poszukiwań i już miałam się zdecydować na torebkę w H&Mie, ale przemówił mi do rozsądku, że ani tamta ładna nie była, ani warta swojej ceny. Pojechaliśmy więc do sklepu, w którym ostatnio kupiłam torebkę i z której nadal jestem bardzo zadowolona.


Mowa o Parfois. Nie spędziłam tam nawet pięciu minut. Weszłam, wybrałam, zapłaciłam, wyszłam :) Przy kasie dowiedziałam się, że jestem szczęściarą, bo podobno ten model jest na specjalne zamówienie. Cieszy się takim zainteresowaniem, że niemal dostaje się go spod lady.


Torebka jest solidna, ciężka już sama w sobie. Ma aż 6 przegród, kilka mniejszych kieszonek i śmiało pomieści laptopa. Standardowo dwa rozwiązania w noszeniu - przez ramię i do ręki. Jest przepięknie wykonana, skóra jest bardzo twarda i dobra jakościowo. W środku materiał też bez żadnych niedociągnięć. Aż mnie dziwi fakt, że nie kosztowała majątku. Druga torebka z Parfois i drugi raz jestem ogromnie szczęśliwa.

I to już wszystko. Obiecałam, więc się pochwaliłam. Został mi teraz jedynie prezent dla Kuby, ale już chyba wiem, co w tym roku dostanie. W końcu doszliśmy do tego momentu, że on sam wie, co konkretnie chce dostać. Niby tracimy tutaj element zaskoczenia, ale oboje wychodzimy z założenia, że wolimy dostać to, czego naprawdę byśmy chcieli. W końcu nie ma nic gorszego, niż nietrafiony prezent :)

A Wy? Macie już świąteczne prezenty z głowy, czy dopiero je planujecie? Jestem ciekawa, co kupujecie najbliższym i co sami byście chciały dostać.

Firmoowe rozdanie!

Hejka Bączki!

Nie uwierzycie, co się u mnie dzieje. Od dwóch dni nie miałam Internetu w domu, ponieważ nasz dostawca postanowił robić prace modernizacyjne, które miały obejmować tylko kilka godzin. Skończyło się na dwóch dobach w odcięciu od świata. TRAGEDIA!


No, ale jak obiecałam, tak dzisiaj zaczynamy rozdanie z Firmoo. Najpierw szybciutko wytłumaczę, co musicie zrobić by stać się zwycięzcami.


Warunki:
-musicie być obserwatorem mojego bloga (publicznym, inaczej tego nie zweryfikuję),
-musicie pozostawić komentarz pod tym postem z linkiem do okularów, które wybieracie.
-możecie polubić mój fanpage lub Firmoo na Facebooku
A! I nie zapomnijcie podać swojego maila :)

Dostałam też kilka pytań, jak zostać obserwatorem, więc opowiadam. Musicie mieć założone konto e-mailowe na gmail.com, potem wystarczy kliknąć w niebieski pasek po prawej stronie bloga, "Dołącz do tej witryny". I na tym koniec :)


Rozdanie trwa do 17. grudnia. Myślę, że już 18. ogłoszę wyniki.
Jeśli nie jesteście z Polski, sprawdźcie, czy Firmoo wysyła przesyłki do Waszego kraju - KLIK.


Do wygrania macie jedną, dowolnie wybraną przez Was parę okularów + darmowa przesyłka. Dodatkowo 5 osób otrzyma kod upoważniający do 50% zniżki na okulary i darmową wysyłkę. Wyboru należy dokonać wyłącznie z oferty znajdującej się TUTAJ. (i wkleić link w komentarzu)


Jak nie wiecie, w jaki sposób złożyć takie zamówienie - odsyłam na stronę: http://www.firmoo.com/help-c-5.shtml


Przypominam Wam też, że Firmoo prowadzi akcję FIRST PAIR FREE, w której swoje pierwsze zamówione u nich okulary możecie otrzymać za darmo, ponosząc jedynie koszty przesyłki.

Życzę Wam powodzenia i zabieram się do pisania posta z obiecanymi "przechwałkami" :) Kupiłam kilka fajnych rzeczy, parę prezentów na Gwiazdkę i muszę się pochwalić :)

Puder do włosów? Got2B!

Witam Was serdecznie z pochmurnego Szczecina, w którym zimno jest i ponuro. Pan Ksawery Orkan trochę pochuchał i podmuchał, ale na szczęście znalazłam się w gronie szczęśliwców, których ominęły wszystkie większe nieszczęścia. 


Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją produktu, który już kiedyś pojawił się u mnie na blogu. Drogeria Uholki.pl postanowiła przysłać nam jeszcze jeden produkt, a mnie trafił się taki, który już kiedyś opisywałam. Co śmieszniejsze, używam go namiętnie już od dłuższego czasu i nawet kupiłam Wam jeden do rozdania, które rozpocznie się jak przyjdzie do mnie jeszcze jedna paczka, na którą już trochę za długo czekam. Śmieszny zbieg okoliczności, bo aktualnie mam w swojej szafce cztery takie pudry :) Jeden praktycznie skończony, jeden "do testów", jeden dla Was i jeden kupiony na zapas. Nie wiem, kiedy zużyje te moje :)


Tutaj macie LINK do mojej poprzedniej opinii. Ta dzisiejsza nie będzie się wiele różnić. Dlaczego? Bo nadal jestem bardzo zadowolona z tego produktu. Przechadzając się po czeluściach wyszukiwarki Google dowiedziałam się, że produkt kosztuje około 20zł. Uważam, że za swoją wydajność jest to niezwykle niska cena. Moją poprzednią buteleczkę kupiłam w kwietniu, a mamy grudzień. Dopiero ją kończę. Fakt, może nie używam tego pudru codziennie, ale kilka razy w tygodniu mi się zdarzy. Niewielka ilość wystarczy, żeby nadać włosom niesamowitej objętości.


Wiele dziewczyn skarży się, że włosy stają się po nim tępe, że ciężko się coś z nimi robi. Nie zauważyłam tego jakoś przesadnie, ponieważ nie wysypuję produktu bezpośrednio na włosy i nie w ilościach hurtowych. Odrobinę rozcieram w palcach, potem wgniatam we włosy u nasady. Efekt jaki uzyskuje, to delikatne uniesienie fryzury, które utrzymuje się u mnie około 4 godzin. W zależności od warunków atmosferycznych, czasami ten czas ulega wydłużeniu, czasami się skraca. 


Wielki plus za opakowanie, bo jest malutkie, wygodne i można je wrzucić nawet do torebki. Trochę szkoda, że trzeba efekt poprawiać w ciągu dnia, ale jakoś mi to szczególnie nie przeszkadza. Buteleczka ma wygodne sitko, produkt wysypuje się w racjonalnych ilościach. Jedynym szczegółem na jaki należy zwrócić uwagę, to fakt, żeby z tym proszkiem nie przesadzić, bo można sobie zaszkodzić. Większa ilość daje efekt fajnego tapiru, jeśli komuś na tym zależy. Ja na co dzień stawiam na naturalny wygląd włosów, a takie leciutkie uniesienie im nie szkodzi. Produkt nie przeciąża moich włosów, nie przetłuszczają się szybciej. 



Ja Wam ten produkt polecam, niezmiennie. To mój ulubieniec i nie zamienię go na żaden lakier do włosów, który jest dla mnie ostatecznością. Używacie go? Pokochałyście, jak ja, czy raczej do Was nie przemawia? 

Dziś na blogu Firmoowo

Ci, którzy polubili mnie na Facebook'u wiedzieli pierwsi, że odezwała się do mnie sympatyczna Laura z Firmoo.com. Ja już od bardzo dawna trafiam na posty dziewczyn, które są zachwycone jakością i dbałością w wykonaniu okularów. Szczególnie na myśl przychodzi mi Siouxie , która z każdą kolejną parą wybiera sobie coraz piękniejsze, odważniejsze, ale i bardzo pasujące jej okulary.

Nie wiedziałam, czy się zgodzić na współpracę, bo warunkiem było pokazanie swojej twarzy na blogu. Coś, czego jeszcze nie robiłam. Może nie dlatego, że nie chcę się pokazywać, a dlatego, że nie jestem mistrzynią w robieniu zdjęć samej sobie. Dla mnie to istna męczarnia. Tak już jest, że jak mam ze sobą aparat, to zdjęcia mają wszyscy dookoła, ale nie ja.

No, ale się zgodziłam. Także dzisiaj pochwalę się Wam moją twarzą. Uznałam, że jest to dobry moment do poćwiczenia. (Ogólnie wyszłam, jak nie ja, więc sama siebie na zdjęciach nie poznaję :P ). Mam nadzieję, że nabiorę wprawy, bo kupiłam przecież ostatnio aż trzy podkłady i wiem, że chętnie o nich poczytacie. A zdjęcia na twarzy przed i po, to jednak spore urozmaicenie. To jednak trochę śmieszne, że zrobiłam około 60 zdjęć, a do publikacji nadają się tylko dwa, które i tak mi się nie podobają :)


Może jednak napiszę trochę o okularach, co? Bo jeszcze nic o nich nie wiecie. Mój model to unisex, ale różowy kolorek nie każdemu mężczyźnie pasuje :) Bardzo przypadły mi do gustu od samego początku. Na co dzień noszę okulary korekcyjne, głównie do czytania i pisania, przy laptopie też nie pogardzę. Te jednak są zerówkami, czyli mają tylko sprawiać dobre wrażenie i być ładnym elementem/uzupełnieniem stroju. 


Mój model znajdziecie pod adresem : http://www.firmoo.com/eyeglasses-p-2431.html#3845

Fajną sprawą jest też to, że Firmoo robi prezent swoim nowym klientom i pierwszą parę można zamówić całkowicie za darmo. Płacicie wtedy wyłącznie za dostawę. (A ta jest Fed-exem. Nie wiem, jak Wy, ale ja się poczułam, jak w Cast Away :D ). Jak kogoś to zainteresowało, to KLIK. Przy każdym modelu, po lewej stronie znajduje się wirtualny pomocnik, do którego możecie wgrać swoje zdjęcie twarzy i sprawdzić, czy dany model będzie Wam pasować.


Teraz już o samych okularach, które przyszły do mnie w twardym etui (plus ściereczka), do którego dodatkowo jest dołączone jeszcze jedno, materiałowe. Ja to drugie omijam, bo już jedne okulary mi się w torebce przez to załatwiły na amen. Dlatego wolę w nim po prostu przechowywać dołączone śrubki i malutki śrubokręcik. Bardzo mi się to spodobało, bo nawet, jak mi się coś poluzuje, to sobie sama dokręcę. 


Przesyłka dotarła do mnie w mniej więcej tydzień. Niestety nie liczyłam dokładnie dni, ale więcej niż 7 dni, to nie było. Kontakt też nie był utrudniony, chociaż wymagany jest minimalny poziom języka angielskiego. 

A tak wyglądam ja w moich nowych okularach. Stałam się hipsterem. Nawet nie wiecie, jak mi serce wali, gdy klikam "opublikuj" :) Wybaczcie mi to jeszcze, nauczę się robić sobie zdjęcia - obiecuję :) 


Zdecydowanie lepiej wyglądam w nich na żywo, niż na zdjęciach. Zebrałam już nawet kilka komplementów. I tak na koniec, powiedzcie mi, czy jesteście zainteresowane rozdaniem z Firmoo?

Haul, haul...

Obiecałam Wam zakupowe rozliczenie, więc tak dzisiaj na blogu będzie. Wybaczcie mi tę ostatnią nieobecność, ale kompletnie opuściły mnie siły i niestety po tym, jak zasuwałam z nauką na uczelni postanowiłam się rozchorować. Dlatego ostatnimi czasy raczej kicham i śpię, zamiast pisać dla Was notki. Dopadła mnie niemoc i nawet teraz nie bardzo mam wenę, żeby cokolwiek sensownego wyskrobać. 
Dlatego modlę się, że to co napiszę będzie miało ręce i nogi :)

Nie podam Wam dokładnych cen co do grosza niektórych produktów, ponieważ zakupy te nie są z jednego dnia. Dlatego nie bądźcie przerażeni, że nakupowałam na raz tyle dobra. Nie, nie. Te rzeczy pojawiły się u mnie w przeciągu mniej więcej 2 ostatnich miesięcy. Poza tym, część z tych nowości jest prezentami.


Jakoś zawsze, jak jestem w Biedronce, to coś z tych kosmetyków wpadnie mi w oko. Podczas pewnych zakupów wrzuciłam do koszyka lip smackera Coca Cola. I tak, jak byłam zachwycona jego wyglądem, bo taki kapselek jest naprawdę uroczy, tak jeśli chodzi o to, co znajdziemy w środku - porażka. Pięknie pachnie i rzeczywiście smakuje jak Cola, ale żeby cokolwiek wydłubać z opakowania trzeba się namęczyć kilka minut. Jest twardy, kompletnie nie daje ze sobą współpracować. Ja żałuję, że nie wzięłam wersji w sztyfcie. Te wydane 6 złotych uważam za wyrzucone w błoto.


Stałam się też posiadaczką mojego wymarzonego rozświetlacza Mary-Lou Manizer. Niedługo  na pewno podzielę się z Wami moją opinią, w końcu mam tego wszystkiego tyle, że tematy na posty są - gorzej z weną :P Rozświetlacz został zamówiony na stronie Minti-Shop ( 61.50zł) i nie wiem, co mnie podkusiło, żeby kliknąć dostawę paczką biznesową (Poczta Polska), zamiast kurierem. Czas dostawy miał trwać do 2 dni roboczych, ale niestety moja paczka dotarła do mnie po 5(!) dniach. Szlag mnie trafiał i szczerze mówię, że z takich usług już nie skorzystam. Wolę kuriera i nie będę już na nim oszczędzać. Pierwszy i ostatni raz.


W Super-Pharmie skorzystałam z promocji -40% na oczyszczanie twarzy, więc do koszyka wpadła moja ulubiona pianka do mycia twarzy z La Roche Posay. Nie będę się tutaj rozpisywać nad jej cudownością, wystarczy, że klikniecie sobie LINK i poczytacie jej recenzję.



Postanowiłam też zrobić zamówienie na stronie Pierre Rene (około 20zł) i kupiłam najjaśniejszy podkład, który jest nowością i kredkę Miyo (ok. 5zł) w cielistym odcieniu, która jako pierwsza utrzymuje mi się na linii wodnej (jestem płaczkiem!) i bardzo fajnie sprawdza się do rozjaśniania łuku brwiowego.


Moje Rossmannowe zakupy już widziałyście, więc wrzucam tylko zdjęcie i LINK do poprzedniego posta na ten temat.


W Biedronce skusiłam się też na dwa słoiczki soli do kąpieli, na którą wszyscy się rzucili. Kosztowała chyba 2.49 za opakowanie, o ile się nie mylę.


Przy jakichś tam zakupach w Super-Pharmie, kiedy kupowałam prezent dla mojej mamy (którego nie pokażę, może po świętach :P Wiem, że mama tutaj zagląda, więc nie będę jej psuć niespodzianki :) ) kupiłam sobie pomadkę do ust Maybelline, Baby Lips, która jest nowością - ale szczerze, wygooglujcie sobie amerykańskie opakowania, są ładniejsze. Zapłaciłam za nią 9.99zł.


U Blanki z bloga Mój zakupoholizm wypatrzyłam mineralny podkład Amilie. Kolor jak najbardziej mi pasuje, a ja jeszcze minerałków nie używałam, więc jestem ciekawa, jak się spisze. Na pewno opowiem Wam o moich wrażeniach.


I to by było na tyle. Trochę tego kupiłam, ale w sumie nie ma takiej tragedii. Chociaż 3 nowe podkłady, to całkiem sporo :) Używałyście, jakiejś z tych rzeczy? Coś Wam wpadło w oko?

Jestem chora i postanowiłam poprawić sobie humor. Z racji, że dzisiaj jest Dzień Darmowej Dostawy, zrobię jeszcze malutkie zakupy z rzeczami, na które polowałam, a jakoś nie mogłam się zdecydować. Dlatego dzisiaj składam zamówienie i za kilka dni na pewno Wam te rzeczy pokażę:) TUTAJ znajdziecie listę sklepów, która dzisiaj wysyła wszystko za darmo :) Owocnych zakupów! :*
DO GÓRY