Showing posts with label BeneFit. Show all posts

NIE MÓWIĘ, ŻE WRACAM || Makeup edition - po co ostatnio najchętniej sięgam?

Sunday, November 17, 2019 -


Nie mówię, że wracam, bo to byłyby na wyrost wypowiedziane słowa. Nie wiem, czy tak będzie, czy nie, ale PRÓBUJĘ znaleźć trochę czasu "dla siebie" i część z niego poświęcić blogowi. Wiem, że go zaniedbałam, ale niestety... pojawiło się prawdziwe życie, praca, praca i jeszcze raz praca. 

Nie mówię tego, aby narzekać. Nie, jestem szczęśliwa w miejscu, w którym się aktualnie znajduję. Spełniam się, rozwijam, poszerzam horyzonty. Pracuję tak naprawdę na "dwa" etaty. Na co dzień w marketingu, a po normalniej pracy 8-16 zasuwam jeszcze z prywatnym zleceniem, dla dwóch marek kosmetycznych. Siedzę więc w branży wciąż, aczkolwiek po drugiej stronie. Mam też koło siebie też dobrych ludzi i wiem, że im na mnie zależy. Czy można chcieć czegoś w życiu bardziej? 


Może tylko więcej czasu na makijaż z rana? :) Chyba tak. Ograniczyłam go ostatnio bardzo mocno i nie będę Wam tu wciskać kitów - rano wolę dłużej pospać, niż robić sobie full on makeup. Nie, nie. Chrapanie brzmi ciekawiej. A mój makijaż do pracy opiera się na dwóch rzeczach - BRWI I RZĘSY. 

Jednak, gdy wieczorem się z kimś widzę lub mam więcej czasu w weekend - wtedy wpadam do swojego kosmetycznego kącika i wyglądam mniej więcej, jak alchemik w swoim żywiole.

Po co więc sięgam, gdy już robię się na bóstwo? 

Dior, Forever Skin Glow, to podkład, na który zdecydowałam się jakiś czas temu w ramach "poprawienia" sobie humoru podczas wizyty w Sephorze. Ostatnie miesiące były dla mnie ogromnie słodko-gorzkie. I mimo że na podkładowe zasoby mojej komody narzekać nie mogę, to i tak musiałam spróbować tej nowości. Nowości dla mnie, bo Dior nigdy mnie swoimi produktami do twarzy nie zachwycał i nie zachęcał. Tym razem jednak dałam mu szansę i... zachwytów brak. Wszystko przez... kolor! Mimo że wybrałam najjaśniejszy odcień dostępny w gamie kolorystycznej, to i tak jest to jeden z tych produktów, które oksydują. W związku z czym muszę go naprawdę przeciągać na szyję tak bardzo, jak bym tego nie chciała. Inaczej się za bardzo odznacza. Cała reszta jest ok, to rozświetlający podkład, nie spodziewałam się po nim ogromnej trwałości. W końcu nawilżające formuły mają to do siebie. Cera jednak wygląda na zdrową, nieprzesuszoną, taką jak lubię - naturalną.  W makijażowe dni łączę go z Charlotte Tilbury Hollywood Flawless Filter, kremowym rozświetlaczem, który po prostu KOCHAM. Za co? Za naturalny efekt skóry. Za to, że błyszczy się tak pięknie, jak jeszcze nic innego się na mojej skórze nie błyszczało. Używam go jako rozświetlacza zarówno solo (bez żadnego podkładu, zwłaszcza latem) oraz na szczyty kości policzkowych, gdy wykonuję już pełen makijaż. 


Na ustach ląduje moja ulubiona, jesienno-zimowa pomadka. The Balm Meet Matte Hughes w kolorze Charming. To moje drugie opakowanie tego kosmetyku i naprawdę, nie wyobrażam sobie bez niej mojego życia. Wiem, że bardzo mi pasuje, podkreśla moją urodę i dobrze w niej wyglądam. A jak się w czymś dobrze wygląda, to się trzeba tego trzymać. Więc się trzymam. 

Brwi i oczy, to u mnie w kółko never ending story w towarzystwie kredki Benetif Precisely My Brow oraz paletki Charlotte Tilbury Pillowtalk (tak, jestem psychofanką tej marki i mam dużo kosmetyków od Charlotte). To moje ulubione kosmetyki, na których mogę polegać. Paletka jest już u mnie tak wysłużona, że niebawem będę musiała zacząć myśleć o zakupie kolejnej. Głównie dlatego, że zaczynam widzieć denko w moim ulubionym cieniu nude. 

W ostatnim czasie dokładam też odrobinę błysku na powiekę. Sprawiłam sobie niedawno błyszczący brokacik w kremie od Hourglass Scattered Light Glitter w kolorze Smoke. To maleństwo błyszczy się tak pięknie, że ciężko obok niego przejść obojętnie. Serdecznie polecam wszystkim srokom! 




Na oczach klasycznie co? Maskara Marca Jacobsa, Velvet Noir, czyli coś na punkcie czego oszalałam. Co prawda, z maskarami mam tak, że potrafię się obejść bez tych luksusowych. Nie potrzebuję na rzęsach tuszu za miliony monet, wolę pieniądze inwestować w kosmetyki do skóry. Ale, ale... ta jest warta każdej złotówki. Pięknie podkręca rzęsy, trzyma je przez cały dzień, lekko je pogrubia i jest superczarna. Kocham! 

Policzki konturuję przy pomocy ulubieńca - Charlotte Tilbury, Filmstar Bronze and Glow. To kolejna perełka tej marki, którą powinna mieć każda miłośniczka naturalnie wyglądającej skóry. Nieprzesadzony bronzer oraz idealnie naturalny rozświetlacz, który błyszczy tak, jak powinien. Love.

Na koniec Hourglass Veil Translucent Setting Powder. Ten puder, to coś niebywałego. Lekka, bezbarwna chmurka, sprawiająca, że makijaż wygląda na taki wykonany metodą airbrush. Jest pięknie, skóra jest wygładzona, makijaż utrwalony, ale nie wygląda jak skorupa. To bardzo moja para kaloszy! Drogo, ale warto - za taki efekt warto zapłacić więcej.


Mówiłam Wam, jestem teraz nudna. Używam w większości tych samych, sprawdzonych już kosmetyków. Co prawda, zdarza mi się kupować nowości, testować fajne błyskotki i nowe formuły, ale nie ukrywam, że do tej bazy "ulubieńców" ciężko teraz trafić. Głównie dlatego, że coraz mniej w nich miejsca na roszady. Znalazłam kilka ukochanych produktów, które ciężko mi w tym momencie przebić. I co zrobisz, jak nic nie zrobisz... 


A Wy? Co ostatnio w kółko używacie? Macie takie kosmetyki od których nie potraficie się odczepić?
Czekam na Wasze komentarze!

Benefit, Roller Lash Mascara | Podkręcający tusz do rzęs

Tuesday, July 4, 2017 -

benefit-roller-lash-mascara-tusz-do-rzes-podkrecajacy

Jakiś czas temu zapowiadałam Wam, że na blogu regularnie będą pojawiać się recenzje maskar, które trafiają w moje ręce. W ten sposób zrecenzowałam Wam już maskarę Burberry, Cat Lashes oraz Pupa Vamp! Definition. 

Dzisiaj przyszła pora na tusz marki Benefit, który nosi nazwę Roller Lash Mascara. Swoją przygodę z tuszami tej marki już miałam i nie wspominam dobrze They're Real. Wyglądała u mnie okropnie. Ta skusiła mnie jednym - podobno każdy kto nienawidzi They're Real, kocha Roller Lash. 

benefit-roller-lash-mascara-tusz-do-rzes-podkrecajacy

Taką miniaturę, którą Wam pokazuję na blogu, można kupić sobie na stronie Sephory. Jej cena wynosi wtedy dokładnie 63zł za 4g produktu. Jednak, maskara ta w regularnej wielkości i cenie wynosi odpowiednio 8.5g oraz 139zł. Silikonowa szczoteczka dobrze rozczesuje rzęsy i powiedziałabym, że poza tym, że jest lekko zakrzywiona, to nic w niej nadzwyczajnego nie zauważyłam.

benefit-roller-lash-mascara-tusz-do-rzes-podkrecajacy

Producent twierdzi, że z tym tuszem zapomnieć możemy o zalotce. I same z resztą widzicie, że na zdjęciu moje rzęsy są wyraźnie podkręcone i uniesione. Piękny efekt. Niestety, wolałabym tylko, żeby masakra miała jeszcze dodatkowe wydłużenie. A tak to niestety, nie ma szału. Co prawda, pięknie podkręca rzęsy i efekt ten utrzymuje się dosłownie cały dzień, ale przez to, że nie jest spektakularnie czarna albo spektakularnie wydłużająca - nie robi na mnie takiego wrażenia, jak na innych. A szkoda! 


benefit-roller-lash-mascara-tusz-do-rzes-podkrecajacy

Każda kolejna warstwa tuszu niestety skleja rzęsy i nie wygląda estetycznie. Nie mówiąc już o tym, że wtedy je obciąża i zaczyna się nieładnie kruszyć. Zostaję więc przy jednej warstwie. Jest w porządku, ale jak na tę cenę, spodziewałam się czegoś znacznie lepszego. 

Macie swoje ulubione maskary? Co sądzicie o maskarze Roller Lash z Benefitu?
Dajcie mi znać w komentarzach!

MONDAY MORNING MAKEUP

Monday, February 9, 2015 -

Rozdanie! Zgarnij kosmetyki Benefit, Sephora i Lumene!

Friday, August 8, 2014 -

Kochani! Mam przyjemność zaprosić Was na rozdanie!
Wszystko odbywa się na moim facebookowym fanpage'u, ale postanowiłam zrobić ukłon w stronę obserwatorów bloga i każdy z Was, który zechce wziąć udział w rozdaniu, ma dodatkowy los.





The damage is done! Ostatnie zakupy, prezenty i takie tam

Tuesday, July 15, 2014 -

 Hej!
W końcu mogę się z Wami podzielić moimi nowościami. Część z nich czekała sporo ponad miesiąc, żeby pokazać się na blogu w nowościach. Jeśli śledzicie mnie na bieżąco na Facebooku albo na Instagramie, to na pewno niektóre już widzieliście.



Najnowszy eyeliner Benefitu trafił mi się dzięki kochanej Ines Beauty. Wygrałam w rozdaniu i od tego czasu go testuję, żeby niedługo wrzucić Wam moją ocenę :)



Dior Addict, Fluid Stick w kolorze Wonderland, to urodzinowy prezent. Mogę się już zacząć zachwycać? Czy jednak poczekacie na recenzję? :) REWELACJA. Jest taka, jaką sobie wymarzyłam. /145zł/


Napaliłam się na ten samoopalacz, który jest zmywalny z St.Tropez w TK Maxxie. Recenzja na pewno się pojawi, ale nie ukrywam, że było to utopienie (na szczęście tylko!) 25zł. 



Pomadkę Yves Saint Laurent sprawiłam sobie, jako urodzinowy prezent. Rodzice mieli mnie w ten sposób z głowy, a ja byłam zadowolona, bo wybrałam sobie to, co mi się podoba. Jej recenzja też wkrótce na blogu. /149zł/


W Super-Pharmie była przecena na lakiery Essie 1+1. więc skusiłam się na Splash of Grenadine i Fiji. Męczę je intensywnie. Sprawiłam sobie też żel do skórek Sally Hansen oraz płyn micelarny od Garniera.


Nie mogłam sobie odmówić Batiste w Biedronce i trochę żałuję, że w ogóle go wzięłam. Znalazłam lepszy szampon, który nie bieli mi włosów, a Batiste niestety to robi. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby go wziąć. Zużyję, ale nie jestem zachwycona.


Złuszczającą maskę do stóp znalazłam w... uwaga! Carrefourze. Tak. Za ok. 12zł. Szok. Już zużyłam i za chwilę podzielę się opinią. 


W Sephorze kupiłam sobie wymarzony róż Clinique, którym już chwaliłam się na blogu. Wytłaczany kwiatek musiał wyjść ze sklepu ze mną. Wpadła mi też do koszyka maskara z Benefitu, która poleci do rozdania ;) 



Miałam sobie kupić puder do twarzy Les Beiges, ale ostatecznie skusiła mnie promocja w Douglasie, która wydała mi się sensowna. Mimo kuponu rabatowego zapłaciłabym za Les Beiges około 180zł. A zdecydowałam się na transparentny puder za 130zł.  Na tamten przyjdzie jeszcze pora. 



Mam obsesję na punkcie Essie Button i to przez nią kupiłam primer z The Body Shopu. To baza pod makijaż, która walczy z rozszerzonymi porami. Liczę, że się sprawdzi :) /45zł/




Brick-O-La jest w końcu moja! Bardzo się z niej cieszę i myślałam, że żadnej już chcieć na razie nie będę. No... niestety... Teraz mam ochotę na Ruby Woo :D /ok.70zł/



Pędzle Real Techniques to kolejna zdobycz z TK Maxxa. Znów udało mi się upolować zestaw, chociaż nadal mam ochotę na ten Core. Tym razem rzuciłam się na skunksy w dość dobrej cenie.


A to moje zakupy z dzisiaj. Mamie nie udało się nic upolować na promie, bo niestety była nieciekawa oferta i postanowiła zrobić mi prezent w Douglasie. Kupiła mi wszystko to, na co miała zapolować w drodze do Polski. Miałam znichę do Douglasa, więc korektor z NYXa wyszedł za darmo. 


Mam już podkład Perfection Lumiere Velvet, ale chciałam też coś rozświetlającego. Dlatego skusiłam się na Vitalumiere Aqua. /189zł/ Chodził za mną od bardzo dawna i rzutem na taśmę udało mi się go chwycić. Ostatni egzemplarz najjaśniejszego koloru jest mój :)



Pomadka Rouge Coco /po przecenie ok. 99zł; poprzednia cena 149zł/ , to też moje małe marzenie. Trochę nie byłam pewna, czy się na nią skusić, czy nie, ale mama powiedziała "bierz!". To wzięłam ;) To pomadka z pełnym kryciem w kolorze pięknej, przełamanej fuksji. Pachnie różami (czego osobiście nie lubię), ale kolor mi wynagradza wiele:)


Dzisiaj skończył mi się korektor Lumi Magique :( Na razie poczekam na promocję, bo nie chcę płacić za niego całej ceny. Próbuję coś nowego w mojej kosmetyczce, czyli korektora z NYXa. 




Na koniec było parę przebojów w Douglasie, ale nie chce mi się zagłębiać w szczegóły. W każdym razie, w ramach przeprosin za pomyłkę, mama otrzymała sporą miniaturę kremu Estee Lauder, który... jej zarypałam :D  Trochę mam wyrzuty sumienia i chyba jej oddam ;) 

UFFF!!! Wszystkim, którzy dobrnęli do końca biję głośne brawo! Cieszę się, że udało się Wam wszystko przeczytać. Tak,wiem. Jest tego całkiem sporo. Na bogato. 
Tylko pamiętajcie, że miałam ostatnio urodziny ;) 
Mocno się cieszę z każdej nowej rzeczy i na pewno każda z nich doczeka się swojej recenzji. Niektóre są już gotowe i powoli będę się nimi z Wami dzielić. 

A jak Wam poszło polowanie na wyprzedażach w drogeriach? Udało się Wam kupić coś naprawdę zachwycającego w niskiej cenie? Dzielcie się linkami w komentarzach! Chętnie pooglądam Wasze zakupy :)

Ulubieńcy czerwca

Tuesday, July 1, 2014 -

Hej!
Dotrwałyśmy do tego momentu! Drudzy ulubieńcy właśnie zostali opublikowani i mam nadzieję, że cieszycie się równie mocno, co ja. Mam nadzieję, że wejdzie mi to w krew i będę się trzymała terminów. 

Czerwiec zleciał mi, jak z bicza strzelił. Szybko poszło. Naprawdę. 
Sesja już się skończyła, ale do najlżejszych nie należała. 
Kocham ten miesiąc głownie ze względu na moje urodziny i rozpoczęcie wakacji. Dwie dobre wiadomości na raz i obie mnie zachwycają.
Dużo u mnie było w tym miesiącu nowości, zakupów, prezentów i nie będę oszukiwać, że trochę naciągnęłam, bo niektóre z tych rzeczy mam od mniej więcej połowy czerwca, ale są absolutnymi ulubieńcami już teraz. Nie rozstaję się z nimi na krok i w ogóle nie żałuję, że inne rzeczy poszły w odstawkę. 
Wrócę do nich, jak normalny człowiek, gdy już się nacieszę nowościami :)


 Zacznijmy od ust. W tej kwestii, zrobiłam się ostatnio totalnym świrem. Kiedyś w ogóle nie interesowały mnie pomadki, a  przynajmniej się nimi nie ekscytowałam i nie używałam ich tak często, jak normalna dziewczyna. No i stało się! Teraz się już nie potrafię powstrzymać i moja kolekcja rozrasta się do rozmiarów, które kiedyś nawet nie przechodziły mi przez myśl.

Jako pielęgnację, ostatnio stosuję pomadkę z peelingiem z Sylveco. (Jak mi się w końcu opublikuje ten post, to dowiecie się o niej nieco więcej) To połączenie balsamu do ust, który ma je regenerować z drobinkami cukru, które złuszczają naskórek. Fantastycznie pachnie, jest szybka i wygodna ze względu na fakt, że jest w sztyfcie i niewiele kosztuje, bo około 10zł. 

Na ustach nosiłam w tym miesiącu najchętniej dwie pomadki. I jest na bogato. 
YSL Rouge Velupte w kolorze 33 Rose Neillia, to piękna, koralowa pomadka, która mieści się w ekskluzywnym opakowaniu. Kolor jest dziewczęcy i pozwala się stopniować. Jest to jednak szminka, z którą należy uważać i nie przesadzać z jej ilością na ustach. W innym wypadku, możemy wyglądać, jak klaun.

Dior Addict Fluid Stick w kolorze Wonderland. Same ochy i achy mogą się tutaj pojawić. Jest fenomenalna, fantastycznie nawilżająca, pięknie wygląda na ustach i świetnie się utrzymuje. Nic dodać, nic ująć.

Obie panie są przeze mnie intensywnie testowane, abym mogła jak najszybciej podzielić się z Wami moimi wrażeniami. Wyczekujcie recenzji!



Twarz.
Latem, lubię gdy mam jakiś kolor. Mimo że jestem dość blada i jeszcze nigdy ładnie się nie opaliłam, to lubię nie wyglądać, jak trup wyjęty z Wisły. 

Róż do policzków, to chyba mój ulubiony kosmetyk i nie wyobrażam sobie makijażu bez niego. W tym miesiącu postawiłam na mój kremowy róż Chanel, który niesamowicie naturalnie wygląda na policzkach i długo się utrzymuje. 

Jako akcesorium, które pomaga mi w aplikacji kremowych konsystencji, wybrałam pędzel GlamBrush, który jest skunksem. Bałam się włosia duo-fiber, ale okazało się, że nie ma czego i teraz już nie mam problemów z aplikacją różu. Wcześniej nie za dobrze radziłam sobie z aplikacją palcami, bo automatycznie migrował mi podkład. Pędzelek na zdjęciu, to akurat T5, ale mam jeszcze T6 i oba sprawdzają się równie dobrze. Recenzja moich pędzli już niebawem, ale już teraz mogę Wam powiedzieć, że będzie to typowe "i jestem zadowolona, i nie".

Do konturowania wybrałam bronzer z MACa w odcieniu Harmony. Kultowy już produkt, znany chyba przez każdego. Zdecydowałam się w końcu na jego zakup i bardzo się cieszę, że okazał się być produktem, który mi pasuje. Dobrze się blenduje i naturalnie wygląda na twarzy.


Oczy.
W tym miesiącu było słabiutko u mnie z używaniem cieni. Leciałam raczej na szybkiego i poświęcałam więcej czasu na makijaż tylko, jeśli wybierałam się z Kubą na jakąś randkę. Na co dzień lądowała u mnie cielista kredka Essence, którą nakładałam, jako bazę, na linię wodną i pod łuk brwiowy. Do tego dodawałam kredkę MACa, w kolorze Lord it up przy linii rzęs (czasami ją rozcierałam, czasami zostawiałam), a jako tuszu używałam maskarę They're Real! Benefitu.


Dwa gadżety, bez których nie wyobrażałam sobie tego miesiąca, to zalotka do rzęs i żel antybakteryjny. 
Podkręcanie rzęs weszło mi w nawyk i robię to już niemal za każdym razem. Moja zalotka była w Glossyboxie. Jestem z niej zadowolona, ale nie miałam żadnej innej, więc nie jestem w stanie porównać, czy jest coś lepszego. Na pewno jeszcze zdecyduję się na zakup jakiejś innej, ale to dopiero za pewien czas.

Antybakteryjny żel do rąk, to rzecz, bez której nie wychodzę z domu na krok. Zawsze mam go w torebce, a te z Bath&Body Works są moją największą miłością. Kocham je za zapach, za poręczność i za to, że nie są nudne. 


Na koniec perfumy, które zużywałam w tym miesiącu na potęgę. Są moimi ulubionymi z mojej kolekcji, chociaż mam jeszcze wiele zapachów, które są zaraz po nich. W każdym razie, Victor&Rolf Flowerbomb, to moja perełka. To moje szczęśliwe perfumy. Mam taki rytuał, że zawsze, gdy mam coś ważnego (jakiś egzamin, czy coś w tym stylu), to używam właśnie tej buteleczki. Czuję się w tym zapachu pewniej. Szkoda, że już sporo zużyłam i zaraz będę płakać, że się skończyły. Jednak już zapowiedziałam mamie, że musi mieć na to oko, bo jej dziecko umrze bez tego zapachu ;)


I to by było na tyle! 
Mam nadzieję, że czerwiec Wam minął przyjemnie. Żałuję, że się już skończył, bo to mój ulubiony miesiąc w roku. W każdym razie, już czekam na następny ;)
Miałyście jakąś rzecz z moich zbiorów? Jaki produkt skradł Wasze serce w czerwcu?

Mały haul

Saturday, June 14, 2014 -


Hej! 
Przyszedł czas, żebym Wam pokazała, co ostatnio zasiliło moje kosmetyczne zbiory. Najwięcej kupiłam oczywiście w Warszawie, podczas pobytu na blogerskim spotkaniu (KLIK). Uznałam, że to rewelacyjna okazja, żeby zaopatrzyć się w rzeczy, do których dostępu nie mam u siebie. Oczywiście padło na MACa i Bath&Body Works. Przy okazji, podaję Wam link do mojego wishlistowego posta, który niedawno się ukazał. I nieskromnie powiem, że jestem z siebie dumna. Już sporo rzeczy z listy zrealizowałam i czuję, że jestem na dobrej drodze, by kupować to, co jest mi potrzebne. 


Zaczynamy.

Zmieniłam zdanie o ekipie z MACa w Złotych Tarasach. Za każdym razem, gdy odwiedzałam ten salon, byłam obsługiwana w jakiś dziwnie chamski sposób. Raz nawet nikt do mnie nie podszedł i nie zainteresował się, czy potrzebuję porady, mimo że w sklepie byłam jedyną klientką. Strasznie mnie to wkurzało i byłam pewna, że i tym razem tak będzie. Dobre wspomnienia miałam tylko z MACiem z Wrocławia, w którym zostałam obsłużona najlepiej, jak się dało.

Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że trafiłam na bardzo miłe panie, które chętnie mi pomogły i doradziły. Nawet dowiedziałam się czegoś o makijażu, co uważałam, że u mnie się nie sprawdzi (o tym za chwilę). Oczywiście nie udało mi się załapać na bronzer z Alluring Aquatic, ale uznałam, że wizyta w salonie, to idealna okazja, żeby sprawdzić rzeczy, które chciałam kupić dawno temu, ale o nich zapomniałam. Tak właśnie stałam się posiadaczką bronzera, a właściwie różu Harmony i brązowo-złotej kredki do oczu z serii Pearlglide, w kolorze Lord it up

To właśnie o aplikację bronzera mi chodziło, gdy powiedziałam o tym, że nauczyłam się nowej rzeczy. Sama obawiałam się pojechania po większej części policzka i ograniczałam się do absolutnego minimum. Nauczono mnie jednak, że nie ma się czego bać i po prostu wystarczy wszystko dobrze rozetrzeć. No i jaka jest różnica na twarzy! Zaczynam być fanką "konturingu" :D








Tak, tak, tak! 
W końcu mam maskarę z BeneFitu. I tak, wiem, opinie są różne. Część z Was pewnie kompletnie nie była z niej zadowolona, część rozpływa się w zachwytach. Ja jeszcze nie wiem, do jakiej grupy należę. Na razie ją intensywnie testuję i mam nadzieję, że się pokochamy. Co więcej, jestem zadowolona, bo udało mi się ją kupić z 10% zniżką z Sephory, o której zapomniałam, że ją mam. Wpadła mi w ręce w samą porę ;)



W Bath&Body Works miałam sobie kupić tylko żele antybakteryjne i tak też uczyniłam. Oczywiście zakręciłam się osiem razy koło świec, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie są mi teraz potrzebne. Jestem z siebie dumna, że się nie dałam skusić. 

Nie było zapachu, po który pojechałam, czyli Pink Frosting. Ale to nic, jakoś to przeżyłam. Za pięć żeli zapłaciłam 25zł i żałuję, że nie kupiłam ich więcej. No trudno, będę musiała poczekać do kolejnej okazji. Może mi się niedługo uda odwiedzić Warszawę.







Ostatnią rzeczą jest już wcześniejszy prezent urodzinowy od Kuby, czyli pędzelki GlamBrush. Co prawda, urodziny mam za tydzień, ale przesyłka już przyszła, a ja nie mogłam się powstrzymać, żeby ich nie zacząć używać. Najważniejsze dla mnie były skunksy, bo potrzebowałam czegoś do kremowego różu. Na razie jeszcze żadnej opinii na ich temat nie będzie, ale intensywnie je użytkuję, żeby wyrobić sobie zdanie.





I to by było na tyle! Miałyście coś z moich zakupów? Na co ostatnio się skusiłyście?
DO GÓRY